Rozdział XXXV

538 27 0
                                    

Zerknęłam niepewnie na zegarek i ujrzałam, że jego wskazówki ustawiały się powoli na godzinie 17. Siedziałam samotnie w swoim pokoju i biłam się z własnymi myślami, które wciąż mieszały mi w głowę. Z jednej strony uparcie próbowałam sobie wmówić, że nie chcę się z nim widzieć i dać mu się zmanipulować, jednak z drugiej odzywało się moje sumienie, które wdzierało się do mojej głowy i nie pozwalało o sobie zapomnieć. Kiedy wskazówki zegara nieubłaganie brnęły na przód, nie wytrzymałam wstałam z łóżka i chwyciłam za płaszcz, wychodząc z dormitorium. Postanowiłam, że spotkam się z nim, lecz tylko po to, aby powiedzieć mu co o nim myślę i udowodnić, że nie jest w stanie mną manipulować. Korytarze były praktycznie opustoszałe i tylko co jakiś czas nieliczne osoby przechadzały się nimi. Gdy dotarłam do wyjścia, ubrałam swój płaszcz i pchnęłam drzwi, aby móc opuścić mury zamku. Kiedy zbliżyłam się do drewnianej kładki prowadzącej na błonie, ujrzałam jego sylwetkę. Stał oparty o balustradę i wpatrywał się w rozległą przestrzeń, która rozpościerała się przez nim. Wzięłam głęboki oddech, po czym ruszyłam w jego stronę, szykując w głowie słowa, którymi go hojnie obdaruje.

- Przyszłaś. - Oznajmił i spojrzał na mnie. - Już powoli zaczynałem wątpić.

- Przyszłam tu tylko na krótką chwilę i nie wyobrażaj sobie za dużo. - Wydusiłam lekko podniesionym głosem. - Masz się za nie wiadomo kogo i myślisz, że każdy będzie na twoje zwołanie, jednak wiesz co ci powiem? Mylisz się! Jesteś zapatrzonym w siebie dupkiem, a ja szczerze nienawidzę takich egoistów i nigdy, przenigdy nie ulegnę, komuś takiemu jak ty.

- A jednak tu jesteś. - Wtrącił, próbując powstrzymać uśmiech.

- Bawi cię to? - Warknęłam. - Jestem tu tylko po to, aby uświadomić cię, że nie będę grać w żadną z twoich idiotycznych gier. Nie jestem i nie będę, żadną z tych twoich panienek.

- Nigdy nawet o tym nie pomyślałem, nie obraź się, ale jesteś zbyt irytująca. - Wydusił, nie mogąc powstrzymać śmiechu.

- Ja irytująca? - Czułam jak krew w moich żyła zaczęła znacznie pulsować. - Spójrz na siebie zanim zaczniesz oceniać innych i wiesz co? Spieprzaj!

Byłam zbyt rozłoszczona, dlatego nie chcąc stracić nad sobą zupełnej kontroli, odwróciłam się gwałtownie, a wtedy poczułam uścisk jego dłoni na moim nadgarstku. Przyciągnął mnie do siebie, przyciskając moje plecy mocno do swojej torsu.

- Na Merlina, puszczaj... - Wydusiłam, lecz on szybko zasłonił mi usta wolną dłonią i zbliżył swoją twarz do mojego ucha.

- Bądź cicho jeśli nie chcesz mieć kłopotów. - Powiedział spokojnym głosem, a ja wciąż próbowałam wyrwać się z jego uścisku. - Przy wejściu do zamku kręcił się przed chwilą Snape i nie wyglądał jakby był w humorze. Puszczę cię za chwilę, jednak nim to zrobię, zaproponuję ci spacer, dzięki któremu unikniesz spotkania z nim. A i jeszcze jedno nie krzycz, chyba, że chcesz go tu ściągnąć.

Gdy skończył mówić, przestałam się szarpać. Przyglądałam się intensywnie, próbując odszukać wspomnianego profesora, jednak bezskutecznie. Nie wiedziałam czy powinnam mu ufać, jednakże spotkanie z rozwścieczonym Snapem nigdy było czymś pożądany, profesor był zupełnie nieobliczalny. Gdy tylko mnie puścił odwróciłam się w jego stronę.

- Nigdy więcej mnie nie dotykaj. - Warknęłam cicho i spojrzałam wściekle w jego oczy.

- Chodź ze mną, znam krótszą drogę do zachodniego wejścia. - Oznajmił i skinął głową w stronę błoni.

Przewróciłam oczami i wyminęłam go udając się we wskazanym przez niego kierunku. Po chwili zrównał ze mną krok i milczał do momentu, aż zeszliśmy z kładki. Gdy stanął na kamiennej ścieżce, zatrzymał się i spojrzał w prawą stronę.

- Teraz musimy udać się w tamtą stronę. - Powiedział i nie czekając na mnie ruszył.

Westchnęłam ciężko i po tym jak obejrzałam się za siebie, podążyłam za nim. Szliśmy krętą ścieżką, którą nigdy wcześniej nie podążałam. Wiele razy mijałam ten szlak, lecz dopiero teraz się na nim znalazłam. Nie byłam pewna czy dobrze zrobiłam, droga prowadziła wzdłuż lasu, aby po chwili piąć się w górę. Chłopak co jakiś czas odwracał się i spoglądał na mnie, upewniając się tym samym czy wciąż za nim kroczę.

- Daleko jeszcze? - Wydusiłam lekko zaniepokojona faktem iż oddalaliśmy się od zamku. - Słońce zaraz zajdzie. Jesteś pewien, że dobrze idziemy?

- Z całą pewnością. - Odrzekł i przyspieszył kroku. - Jesteśmy już niedaleko.

Rozejrzałam się dookoła. Byłam prawie pewna, że nigdy wcześniej nie byłam w tym miejscu. Powoli zaczęłam wątpić w to gdzie mnie prowadzi. Po krótkiej chwili dotarliśmy na szczyt wzniesienia, na którym wielka, stara wierzba płacząca, opuszczała ku ziemi swoje gęste gałęzie. Zdziwiona zatrzymałam się gwałtownie.

- Gdzie my jesteśmy? - Zapytałam zaskoczona. - Miałeś zaprowadzić mnie do wrót zamku, a tymczasem jesteśmy tu...

- I zrobię to ale najpierw chciałbym ci coś pokazać - Wyznał i podał mi rękę, aby pomóc mi się wspiąć wyżej.

- Nie mam najmniejszej ochoty. - Wydusiłam i założyłam ręce.

- Twoja strata, jeśli wolisz zostać tu sama. - Odrzekł spokojnym głosem i wspiął się samodzielnie, po czym zniknął za drzewem.

Rozejrzałam się dookoła, byłam zupełnie sama. Otaczały mnie jedynie drzewa i krzewy, które rosły wokół wzniesienia. Nie znałam tego miejsca, nie wiedziałam też, jak dotrzeć z powrotem do zamku. Wzięłam głęboki oddech i schowałam dumę do kieszeni. Ostrożnie wspięłam się do pokaźnej wierzby, a gdy tylko oparłam się o jej pień i spojrzałam przed siebie, zaniemówiłam. Tuż przede mną dostrzegłam widok, który sprawił, że serce znacznie mi przyspieszyło. Stałam na skraju urwiska, na którego dnie rozrastał się pokaźny las przedzielony, przez górki potok na dwie części. W oddali na horyzoncie, majaczyły pokaźne szczyty, pokryte śniegiem i pomimo ich odległości, zdawały się być potężne, niemal nieosiągalne dla człowieka. Kochałam morze całym swoim sercem, lecz widok szkockich gór był czymś co rozpalało moje serce równie mocno.

- Cudowne, prawda? - Usłyszałam spokojny głos Draco.

- Jest pięknie... - Wydusiłam i spojrzałam w stronę ślizgona, który siedział na skalnej półce.

- Jest miejsce jeśli masz ochotę. - Powiedział i przesunął się odrobinę.

Przez chwilę niepewnie spoglądałam na chłopaka, jednakże po chwili podeszłam do niego i zajęłam wolne miejsce tuż przy nim.

- Zapraszasz tu każdą ze swoich dziewczyn? - Zapytałam i spojrzałam na niego z ukosa.

- To świętość, której nie skalam. - Wyznał i uśmiechnął się pod nosem.

Przewróciłam oczami i lekko się uśmiechnęłam. Miedzy szczytami powoli zachodziło słońce, rozświetlając góry pomarańczowym światłem. Widok był naprawdę niesamowity.

- Przychodzę tu zawsze kiedy chcę pobyć sam, dlatego nie chciałbym, aby któraś z nich nachodziła mnie za każdym razem. - Wyznał wciąż wpatrując się w zachodzące słońce.

- A więc co ja tu robię? - Zapytałam zaskoczona jego słowami.

- Nie znosisz mnie, a więc nie sądzę, żebyś mi się naprzykrzała. - Mówiąc to spojrzał na mnie.

- To nie była odpowiedź na moje pytanie. - Spojrzałam w jego szare oczy, wyczekując odpowiedzi. - Dlaczego akurat ja?

- Za każdym razem kiedy cię widzę, wywołujesz we mnie emocję, tak silne, że sam nie jestem w stanie ich opisać. - Pokręcił rozbawiony głową. - Nienawidzę cię, a jednak nie mogę przestać o tobie myśleć, a to sprawia, że jestem na siebie wściekły, bo nie chcę tego. Nie chcę o tobie myśleć, nie chcę, a jednak coś tak niezrozumiałego sprawia, że nie mogę przestać.

- Snape tam nie było prawda? - Zapytałam chcąc się upewnić.

- Inaczej byś tu ze mną nie przyszła... - Wyznał i spojrzał w stronę ostatnich promieni zachodzącego słońca.

- Nie zrobiłabym tego... - Oznajmiłam i spojrzałam na słońce, które po chwili znikło za górami.

The enemy | Draco Malfoy/OC, Mattheo Riddle/OC |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz