Rozdział III

218 22 11
                                    

Szłam mrocznymi korytarzami, kierując się w stronę wyjścia wiodącego do szklarni. Za kilka minut miały rozpocząć się ostatnie zajęcia tamtego dnia.

Gdy wkroczyłam do szklanego budynku, usiadłam przy wolnym stoliku, obok którego stały wysokie donice z trzepotkami. Wkrótce po tym do pomieszczenia weszła profesor Sprout. Na jej twarzy ujrzała radosny uśmiech, a w dłoni parę ogrodowych rękawic.

   - Widzę, że jesteśmy w komplecie, a wiec nie tracąc czasu... - Ciągnęła spokojnym głosem. - Dziś czekają was zajęcia w terenie. Waszym zadanie będzie odszukanie na wzgórzach przy wielkim jeziorze, Tojadu. Liczę na to, że pamiętacie jak rozpoznać tę roślinę. W razie jakichkolwiek wątpliwości w waszych podręcznikach opisana jest jej charakterystyka. Zależy mi również na tym, abyście zebrali tę roślinę wraz z jej układem korzeniowym, który zostanie wykorzystany na zajęciach u profesora Slughorna. Dlatego nim ruszymy, zabierzcie ze składzika potrzebne przybory.

Kiedy skończyła mówić, większość podniosła się gwałtownie ze swoich miejsc i podążyli do niewielkiego pomieszczenia. Wstałam niespiesznie i chwilę czekałam, aż ostatnia osoba opuści schowek na przybory ogrodnicze. Gdy tak się stało, weszłam do środka i sięgnęłam z drewnianych półek wiklinowy koszyk, łopatkę oraz parę rękawic.

   - Madeleine, zaczekaj... - Usłyszałam, kiedy postanowiłam opuścić szklarnie i dołączyć do reszty, która czekała na zewnątrz.

Odwróciłam się i ujrzałam Pomonę.

   - Czy coś się stało? - Zapytałam, spoglądając na kobietę.

   - Nie było cię dość długo... - Westchnęła. - Dopiero wróciłaś, a więc jeśli nie czujesz się na siłach, poproszę kogoś, aby pomógł ci przy tym zadaniu.

Z trudem powstrzymałam się od przewrócenia oczami. Miałam dość tego, że wszyscy obchodzili się ze mną jak z kruchą porcelaną. Nie potrzebowałam litości, ani niczyjego współczucia.

   - Nie potrzebuje pomocy. - Powiedziawszy to, odwróciłam się z zamiarem opuszczenia szklarni.

   - Nie miałam złych intencji. - Zatrzymałam się słysząc jej głos i odwróciłam. - Chce ci tylko pomóc.

   - Dziękuje, ale dam sobie radę. - Obróciłam się na pięcie i wyszłam przez szklane drzwi na zewnątrz.

Gdy przystanęłam przy reszcie zgormadzonych, w myślach skarciłam się za swoje zachowanie. Nie powinnam była tak oschle potraktować Sprout, jednakże nie pragnęłam tego, aby inni mi pobłażali. Nie chciałam czuć się inaczej, ponieważ przez to powracałam wspomnieniami do tego co mnie spotkało, a to bolało zbyt mocno.

Wkrótce udaliśmy się na niewielką polanę otoczoną gęsto porośniętymi krzewami oraz jeziorem. Zebraliśmy się tam razem, a następnie wspólnie z Pomoną wytyczyliśmy na mapie kilka ścieżek, na których mogliśmy natrafić na Tojad. Kiedy już każdy z nas otrzymał teren do przeszukania, podążyliśmy w wyznaczone miejsca, aby odnaleźć zmorę wilków.

Wypatrywałam rośliny na niewielkim wzgórzu graniczącym z lasem. Bezustannie przeszukiwałam zarośla, a kiedy w końcu dostrzegłam kwiaty w kolorze tanzanitu, przykucnęłam przy nich. Sięgnęłam z wiklinowego koszyka łopatkę, a następnie odgarniając kłosy otaczające Tojad trawy, wbiłam jej ostry koniec w miękką ziemię. Gdy udało mi się wydostać całą roślinę, oczyściłam ją z resztek ziemi i włożyłam do koszyka. Wkrótce udało mi się odnaleźć jeszcze cztery rośliny.

Słońce stopniowo zmierzało ku zachodowi. Byłam już zmęczona, a od dłuższego czasu nie mogłam odszukać kolejnych roślin. Jednak, gdy w końcu postanowiłam usiąść zrezygnowana na zielonej polanie, w oddali, tuż przy granicy z lasem w ostatnich promieniach słońca, ujrzałam niebieską barwę. Ruszyłam szybkim krokiem ku roślinie, a gdy znalazłam się przy niej coś innego przykuło moją uwagę. Między konarami gęsto porośniętych drzew przemknęło coś ciemnego.

The enemy | Draco Malfoy/OC, Mattheo Riddle/OC |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz