Rozdział 21

1K 70 9
                                    

Nie spodziewaliście się, jestem tego praktycznie pewna. Szczególnie po tamtej długiej przerwie. Cyk 6 dni i aktualizacja. Jestem nieprzewidywalna.

Rozdział nie jest zbyt długi ale dokładnie taki był zamysł. Następna kontynuacja raczej na pewno nie będzie aż tak szybko, aczkolwiek nie mogę mówić kategorycznie nie.

+ jak zauważyliście była zmiana okładki. Możecie dać znać, czy waszym zdaniem na lepsze, czy na gorsze, bo w sumie nie wiem. Tamta też mi się podobała, ale po prostu chciałam jakiejś zmiany. Wracając, nawiązuje ona do tytułu "Zanim nastanie noc". Można uznać, że to światło to symboliczny promyk nadziei.

____________________________________________________________________________________________________________________________________

Miałam emocjonalny rollercoaster. Przez kilka sekund byłam szczęśliwa, poczułam pewnego rodzaju spokój i nadzieję. Potem pojawił się Starscream. I jak zwykle świat z powrotem nabrał czarnych barw.

-I co się cieszysz? Nie ma z czego, sam rdzeń stanowi zaledwie kilkanaście procent całej maszyny!- syknął z wyższością.

-Ale jest najważniejszy- burknął medyk, patrząc na niego z irytacją.

Kilkanaście procent?! Chyba sobie żartowali. Zacisnęłam boleśnie szczękę, przymykając powieki. Spokojnie. Wdech i wydech, spokojnie.

-Ile potrwa zbudowanie skorupy?- lider zwrócił się do Shockwave'a.

-Nie jestem w stanie określić.

-Mniej więcej, Primusie...!- krzyknął, tracąc cierpliwość.

-Do kilku miesięcy.

Otworzyłam szerzej oczy, nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu zakryłam twarz dłońmi, niemo płacząc. Megatron westchnął przeciągle, chwytając się za głowę. Wszyscy wiedzieli, że jesteśmy w dupie.

***

Nie było nic do stracenia. Według "super motywujących" statystyk naukowca mieliśmy aż niecałe dwadzieścia procent szans na powodzenie.

Shockwave przez Internet zdobył ludzką walutę i na czas nieokreślony zarezerwowali mi motel w innym stanie, gdyż Missouri stał się zbyt niebezpieczny. Był dopiero pierwszy dzień. Pierwszy wieczór, zaraz pierwsza noc. Czułam się fatalnie. Nie tylko psychicznie, ale też fizycznie. Zapłakana patrzyłam na swoje odbicie w lustrze.

Wyszłam z łazienki. Pokój był mały, znajdował się w jednym z parterowych budynków - prostopadłościanów, stojących w rzędzie. Było tu łóżko, biurko i aneks kuchenny.

Położyłam się na pościeli, patrząc się pusto w sufit. Nie czułam potrzeby jedzenia, choć ostatni posiłek jadłam z dwie doby temu. Przymknęłam oczy, starając się rozluźnić.

Nie wiedziałam, ile tak przeleżałam. Czy trwało to długo? Nie wiem, to pojęcie względne. Po prostu po jakimś czasie wstałam i wyszłam na zewnątrz, zamykając drzwi. Rześkie powietrze przyprawiło mnie o gęsią skórkę, lecz był to jedyny sposób, by choć na chwilę się skupić. Na dworze było chłodno i ciemno, wokół panowała cisza, którą co jakiś czas przerywały silniki przejeżdżających samochodów, gdyż motel znjdował się stosunkowo blisko drogi.

Jednak coraz bardziej kręciło mi się w głowie. Gdy weszłam na chodnik, zatoczyłam się, prawie upadając. Przykucnęłam na chwilę, starając się zebrać myśli. Czułam się, jakbym coś ćpała. Nie byłam już pewna, czy to od braku jedzenia, czy ktoś faktycznie dosypał mi coś do napoju.

Po chwili zebrałam siły i ruszyłam wzdłuż drogi, chcąc dojść do jakiegoś sklepu. Nie trwało to zbyt długo. Niedaleko znajdował się całodobowy supermarket, więc szybkim krokiem poszłam w tamtą stronę. Weszłam do budynku, trzaskając drzwiami. Rozejrzałam się. Jedzenie? Nie, leki. Powolnym krokiem ruszyłam w stronę działu medycznego. Świat zaczynał wirować, był tak bardzo odległy. Czułam się coraz gorzej.

Stanęłam przed półką, próbując wykrzesać z siebie ostatnie resztki skupienia.

-...Ból gardła, sprey do nosa, plasterki, odchudzanie- mamrotałam do siebie, czytając etykiety.

-W czymś pomóc?- spytała ekspedientka, która zdążyła do mnie podejść, bo trochę to trwało.

-Koncentracja?- spytałam zmęczona.

Po chwili szukania dała mi jakieś pudełko do ręki.

-Tabletek na zwiększenie koncentracji nie można brać na noc. Należy stosować wyłącznie rano, po posiłku...- mówiła, lecz docierało to do mnie jak przez mgłę.

Kiwnęłam tylko głową, a gdy kobieta się oddaliła, przyłożyłam rękę do czoła, starając się jakoś wytrzymać. Już miałam iść do kasy, gdy kątem oka zobaczyłam napis: sen. Upuściłam trzymane opakowanie, biorąc do ręki ową paczkę. Przez moją głowę przelatywały tysiące myśli. Miałam totalny zjazd. Włożyłam rękę do kieszeni z nadzieją na znalezienie paru dolarów, lecz była całkowicie pusta. Westchnęłam, ponownie zwracając wzrok w stronę paczki leków.

-...Pieprzyć to- szepnęłam, po czym wrzuciłam opakowanie do kieszeni bluzy i ruszyłam w stronę wyjścia.

Wybiegłam ze sklepu, zataczając się. Poczułam zimny pot na twarzy, zaraz potem pojawiły się dreszcze. Chwiejnym, aczkolwiek szybkim krokiem poszłam w stronę motelu. Migający pulsacyjnie szyld był widoczny już z daleka, przez co udało mi się trafić. Drżącą ręką wyjęłam z kieszeni klucz i przekręciłam zamek, wchodząc do środka. Wbiegłam do łazienki, odkręcając wodę. Przemyłam twarz mokrą od łez, starając się uspokoić. Gdy nic to nie dało, wyszłam z toalety, rzucając się na łóżko.

Oddychałam nierówno, nie mogąc powstrzymać płaczu. Przeleżałam tak kilkadziesiąt sekund, próbując się uspokoić.

-...Ah, jebać to- wymamrotałam w końcu, podnosząc się do siadu.

Wyciągnęłam z kieszeni lek, rozwalając opakowanie. Wysypałam na rękę garść białych tabletek. Schyliłam się po wodę. Włożyłam je do buzi, przykładając butelkę do twarzy. Nabrałam do ust napoju.

Przez ułamek sekundy zwątpiłam. Miałam ochotę to wupluć. Jednak zaraz potem chęć zrobienia tego wróciła ze zdwojoną siłą.

Jebać to. Jebać...

Zamknęłam oczy, po czym przełknęłam.

Zanim nastanie noc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz