Rozdział 5

6.1K 279 93
                                    

Zabraliśmy potrzebne rzeczy i poszliśmy na kompromis, że szukamy tylko za dnia.
Udaliśmy się w stronę lasu, idąc w stronę bagna.

-To nie ma sensu!- powiedziałam po trzydziesty minutach prób znalezienia jakichkolwiek poszlak.

-Wracamy...- rzekł John.

-Chodźmy głębiej w las.- zaproponowałam.

Chłopak wzruszył ramionami. Wszystko wyglądało normalnie. Drzewa, krzaczki i jeszcze raz krzaczki, niekiedy podmokłe bajora.

Nagle moja noga się zapadła i z hukiem spadłam do głębokiej dziury, wydając przy tym bliżej niezidentyfikowany wrzask.

-Ada!- krzyknął z góry John -Nic ci nie jest?

-Żyję!- wymamrotałam, podnosząc się.

Byłam w wielkim i głębokim dole, przypominającym wnyki, czyli pułapki na zwierzęta. Wokół było pełno ziemi i liści, lecz moją uwagę zwrócił mały właz.

-Ej! Chodź tu!- wrzasnęłam do chłopaka.

-Czekaj, zaraz cię wydostane!

-Nie! Zobacz, co znalazłam!

John zajrzał do środka, a zaraz zaczął powoli schodzić do dziury.

-Myślisz, że on tam jest?- spytałam, gdy stanął obok mnie.

-Kto?

-Potwór!- odparłam, jakby to było oczywiste.

-Nie wiem?

-Czekaj, spróbuję otworzyć...- mówiąc to zaczęłam się siłować z metalowym włazem.

-Nie dasz rady! Za ciężkie jest!

-To może mi pomóż, geniuszu?- krzyknęłam, a zaraz oboje przesuwaliśmy właz.

Udało nam się do połowy otworzyć przejście. W środku był wąski, ciemny korytarz z drabinką schodzącą w dół.
Zaświeciłam tam latarką, lecz nic to nie dało.

-Jeśli powiesz mi, że nadal chcesz tam iść, zacznę się poważnie zastanawiać czy z tobą wszystko ok- mruknął chłopak.

Wzruszyłam ramionami i chwytając latarkę, powoli zaczęłam schodzić w dół po zardzewiałej drabince.

-No ja pierdole, po co tam leziesz?! Znudziło ci się życie?!

-Cicho bądź- syknęłam.

Po długim czasie poczułam grunt pod nogami. Odwróciłam się. Wokół panowała ciemność.

-Wszystko ok?- spytał z góry John, lecz ja już go nie słuchałam.

Gdy zaświeciłam latarkę moim oczom ukazały się uchylone drzwi z jakimiś dziwnymi znakami. Nie myśląc weszłam do środka. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy był wielki szklany pojemnik z turkusową cieczą. To było... laboratorium?

Powoli szłam w głąb pomieszczenia.
Zaświeciłam latarką w bok i zamarłam.
Na metalowym stole leżały przezroczyste sześcienne pudełka z ludzkimi organami.
Zakryłam jedną ręką za usta. Stres ścisnął mnie za żołądek i jak sparaliżowana stałam tam, z przerażeniem wgapiając się w znalezisko.

Nagle poczułam ucisk na nadgarstku. Jak poparzona zerwałam się i przywaliłam pięścią w postać.

-Aua!- usłyszałam znajomy głos.

-O mój boże, przepraszam!- wrzasnęłam, podbiegając do chłopaka.

-Ada, w tej chwili uciekamy stąd! I tym jednym razem mnie posłuchaj- warknął, ciągnąc mnie za rękę.

-A-ale t-to...- jąkałam się, wskazując palcem na blat.

-Chcesz tak skończyć?! Pokrojona żywcem?! Wyłazimy!

Chwyciłam latarkę i pobiegłam do wyjścia. Gdy byliśmy znowu w lesie przykucnęłam na ziemi.

-Obiecaj mi, że tu nie wrócisz!- krzyknął.

-...

-No obiecaj!

-Nie mogę! Zobaczę! Zobaczę! Kurwa to są jakieś eksperymenty! Mówiłam?! Mówiłam ci!- wrzasnęłam na jednym tchu.

-Uspokój się! Po prostu się martwię! Boję się, że coś ci się stanie!- żachnął się.

Nic nie odpowiedziałam, tylko wstałam i bez słowa poszliśmy w stronę domu.
Postanowiłam napisać artykuł w Internecie na temat tego, co widziałam.
Chwilę się wahałam, lecz w końcu wcisnęłam przycisk „opublikuj".
Do wieczora siedziałam na telefonie, szukając teorii spiskowych o strefie 51 i różnych eksperymentach, a gdy już byłam zmęczona położyłam się spać.

Następnego dnia, jak codzień zrobiłam sobie śniadanie. Dowiedziałam się również, że za godzinę mój brat wyjeżdża na tydzień w delegację. Wysłuchałam monologu Dawida, żebym uważała, nie otwierała obcym i absolutnie nie wychodziłam z domu po zmroku.
Pożegnałam się z nim i wróciłam do czytania wiadomości.

Gdy tylko weszłam do Internetu dostałam powiadomienie, że mój artykuł został usunięty z powodu naruszenia praw autorskich. Gapiłam się w telefon dobre kilkadziesiąt sekund, nim zrozumiałam, że wymyślili jakąś głupotę, by zatuszować sprawę.

Wiedziałam...

Zadzwoniłam do Johna, lecz gdy nie odebrał wyszłam na spacer.
Piękny, letni poranek. Słonko świeci, ptaszki śpiewają, powinno być tak idealnie.

Siadłam na ławeczce w parku z słuchawkami na uszach i zaczęłam nucić piosenkę. Nie dane mi jednak było zapomnieć chociaż na chwilę o problemach, bo usłyszałam pisk opon, a gdy się odwróciłam ujrzałam policyjny wóz, który zderzył się ze sportowym mercedesem. Zdjęłam słuchawki z uszu i przyglądałam się sytuacji.

Kierowca mercedesa wyszedł i najwyraźniej był pijany, bo zaczął chaotycznie zarzucać łapami w powietrzu, podchodząc chwiejnym krokiem do mustanga.

Uśmiechnęłam się pod nosem, bo zachowanie faceta było komiczne. I cyk i pewnie zaraz wlepi mu mandacik.

Nagle niespodziewanie silnik policji ryknął i przewrócił chłopaka. Auto wycofało i staranowało mercedesa.
Nie wiem czy byłam bardziej zdziwiona, czy przerażona, ale podbiegłam do leżącego na asfalcie człowieka. Pijany gościu wymamrotał coś pod nosem, po czym poszedł do przydrożnych krzaków, zapewne trzeźwieć w spokoju.

Po chwili zrozumiałam, że ten sam mustang mnie prawie potrącił, więc ukrycie pokazałam mu środkowego palca.
Nagle samochód stanął. Przecież niemożliwe było, żeby dostrzegł ten gest! Ale najwyraźniej to, co odwaliłam, było totalną głupotą, bo auto zaczęło pędzić w moją stronę na wstecznym. Trzeba było wiać!

Rzuciłam się do ucieczki. Auto obróciło się i jechało prosto za mną.
Uskoczyłam w przydrożne krzaki. Za kierownicą siedział mężczyzna w okularach przeciwsłonecznych.

-Przepraszam!- wrzasnęłam, gdy szyba po mojej stronie się uchyliła.

-Następnym razem nie będę tak łagodny!- wycedził i z rykiem silnika odjechał.

Z otwartą buzią, będąc w szoku, przyglądałam się kłębom dymu, pozostawionym przez mustanga.
No sadysta!

Otrzepałam się z kurzu i podminowana ruszyłam w stronę ławki, gdzie zostawiłam plecak. Szalę przeważyło fakt, że jakiś idiota ukradł mi torbę. Po chwili połączyłam fakty i okazało się, że najprawdopodobniej był to ten pijany facio od mercedesa, bo nagle magicznym trafem zniknął. Wściekła wydarłam się. No chyba nie!

Moje słuchawki i szkicownik poszły się rypać. Przynajmniej telefon zabrałam! Adrianna, trzeba dostrzegać pozytywy! Nawet, gdy jest się okradzionym... Ahh, nie no aż chce się żyć!

Zanim nastanie noc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz