Rozdział 40

1.9K 126 27
                                    


***Barricade***

Most kosmiczny był praktycznie gotowy, o dziwo wszystko szło pomyślnie. Praktycznie cały dzień spędziłem nadzorując pracę vehiconów w kopalniach. Gdy wreszcie moje miejsce zmienił Starscream, wyrwałem się na przejażdżkę. Miałem gdzieś już te nic nie warte patrole! Chciałem wreszcie choć na chwilę odpocząć.

Poprosiłem o most ziemny w pierwsze lepsze miejsce, którym okazała się pusta, spękana droga w Australii. Jechałem wzdłuż dość długiego ciemno ceglastego kanionu. Nawet ładnie tu było. W sumie... zajebiście.

Rozwinąłem prędkość do ponad dwustu na godzinę, co było niemożliwe na zwykłych drogach w miastach. Jak ja dawno nie jechałem tak szybko! Rozkoszowałem się pustą drogą, gdy nagle moje audioreceptory odebrały sygnał z Nemezis.

No chyba nie.

-Barricade, zgłoś się!- usłyszałem ochrypły głos komandora.

-Co znowu?- fuknąłem, okazując zirytowanie.

-W mieście, które ostatnio zniszczyliśmy, odebraliśmy sygnał autobotów. Konkretnie ich zwiadowcy. Wyślę ci most ziemny w tą lokalizację, a ty go wreszcie zgasisz!

Zaśmiałem się teatralnie. Chyba sobie żartował.

-To wyślij tam kogoś innego, bo ja już odwaliłem dzisiejszą robotę!- warknąłem.

-Słuchaj no, kurwa! To Megatron kazał cię tam wysłać, więc jeśli tego nie zrobisz, inaczej sobie porozmawiamy!- zaskrzeczał.

-...Przyjąłem- rzekłam krótko, ledwo powstrzymując się od innego komentarza, po czym się rozłączyłem -Spierdalaj kurwo- rzuciłem, gdy połączenie się zakończyło.

Zakląłem, powoli zwalniając. Za chwilę na końcu drogi pojawił się też "wyczekiwany" most ziemny. Wjechałem w niego i znalazłem się w dawnym mieście ludzi, które teraz było ruinami.

***Ada***

Gdy dobiegła pora zakończenia odwiedzin, pożegnałam się z Johnem i poszłam w stronę domu, lecz po drodze stwierdziłam, że jednak się jeszcze przejdę. Zachodziło słońce, a niebo miało śliczny kolorek, więc powolutku spacerowałam ulicą.

W między czasie myślałam o tym wszystkim. Było mi cholernie smutno, że znów musiałam się z nim żegnać, ale tłumaczyłam sobie, że to tylko trzy dni.

Przez chwilę naszło mnie na płacz, ale zacisnęłam pięści. Trzy dni, kurwa. W sumie jakieś siedemdziesiąt godzin. Nie bądź ciotą i nawet nie próbuj się rozklejać!

Najwyraźniej nie było ze mną jednak jeszcze aż tak źle, bo udało mi się powstrzymać irracjonalny płacz.

***Barricade***

Jechałem za sygnałem, aż w końcu, gdy skręciłem, zobaczyłem na końcu drogi żółtego zwiadowcę. Przyspieszyłem, starając się z nim zrównać. Nagle Bumblebee skręcił ostro w prawo, zostawiając mnie w tyle. Dobra, tego nie przewidziałam. Gwałtownie zahamowałem i ruszyłem w tą uliczkę, co on.

Wyjechaliśmy z miasta. Starałem się go dogonić, ale cały czas robił zmyłki i albo gwałtownie skręcał, albo zmieniał pas. Podminowany siedziałem mu na zderzaku. Wysunąłem działko i zacząłem strzelać, próbując przestrzelić mu oponę jednak na moje nieszczeście w drogę, którą skręcił, prosto w optyki raziło mnie zachodzące słońce i było trudno celować.

Po trasie przez pola i lasy wjechaliśmy do jakiegoś sąsiedniego miasta. Za wszelką cenę chciałem dogonić sykinsyna i wreszcie go zgasić! Primusie, jak ja bardzo tego chciałem. Zemścić się po tylu latach durnej szarpaniny. Przy kolejnym skręcie przyspieszyłem i ściąłem zakręt przy bardzo dużej prędkości. Już prawie!

Nagle zobaczyłem na ulicy przede mną węglowca i gwałtownie zahamowałem. Rdza! Człowiek odkoczył, a siła hamowania była tak mocna, że wpierdzieliłem się w kosze na śmieci, rozwalając przy okazji ławkę. Pieprzona grawitacja!

-Nosz kurwa, patrz jak łazisz...!- urwałem w połowie, gdy skierowałem lusterko w jego stronę.

Orzeszkurwajegomać. Węglowcem, którego prawie potrąciłem była Ada. Stała, trzymając się kurczowo murku, z szeroko otwartymi oczami, zapewne ze zdziwienia.

Westchnąłem przeciągle. Dzięki wszechiskro, że zawsze można na ciebie liczyć! Co ja miałem niby zrobić?! Przecież nie pojadę, jak gdyby nigdy nic!
Podjechać do niej też nie podjadę, bo co miałbym powiedzieć? "O, cześć, sory że przed chwilą cię prawie zabiłem"?

Westchnąłem. Skończyło się tak jak zawsze. Jednak podjechałem.

-...Nic ci nie jest?- mruknąłem, zły ma samego siebie.

***Ada***

To było kilka sekund.

Usłyszałam ryk silników, potem żółty samochód przejechał tuż obok mnie, a następnie odwracam się i co widzę?
Policyjny mustang hamuje i skręca cemtymetry ode mnie! Barricade nie zdążył najwyraźniej wyhamować, bo wpierdzielił się na pobliskie śmietniki.

Serca waliło mi jak szalone. Znowu prawie zginęłam. Tym razem niemal potrącił mnie robot. Super, oby tak dalej, wszechświecie! Nierówno oddychając przycupnęłam przy murku.

-Nosz kurwa, patrz jak łaz...!- krzyknął con, przerywając w trakcie zdania.

Spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami. Tak jak myślałam, nie poznał mnie. Po chwili samochód wycofał i powoli podjechał w moją stronę.

-...Nic ci nie jest?- spytał po chwili.

-Umm... chyba nie?- brzmiało to bardziej jak pytanie, niż stwierdzenie.

-Zaraz, nie byłaś przypadkiem w bazie autobotów? Zresztą, ty kurwa, co pięć minut zmieniasz miejsce pobytu, mogłem się spodziewać.

-Chwila, skąd wiesz?- spytałam podejrzliwie, ignorując drugą część zdania.

Nie miałam kontaktu z conem od czasu incydentu z Bershem, więc nie miał prawa tego wiedzieć.

-Długa historia, nie mam czasu ci tego tłumaczyć.

-Okej, nie wnikam- westchnęłam -Ale na jedno pytanie musisz mi odpowiedzieć. Co z Bershem?

-Możesz spać spokojnie, czy jak wy tam węglowcy mówicie, już nic ci nie zrobi.

-Zabiliście go?

-Przecież wiesz, że się nie da!- krzyknął, lecz zaraz się poprawił -No nie, ale niedługo będzie... zneutralizowany.

-To faajnie- rzekłam, sztucznie się uśmiechając.

W tej chwili przypomniałam sobie o tym, że to cony zestrzeliły samolot moich rodziców. Od razu spoważniałam. Westchnęłam i bez słowa skierowałam się w stronę domu.

-...Coś ci się stało?- spytał con, podjeżdżąjac w moją stronę i powoli jadąc równolegle do mnie.

-Um, nie... po prostu... przypomniało mi się coś- rzekłam, czując łzy napływające do oczu.

-O co konkretnie chodzi? Wsiadaj, inni mogą to zobaczyć, nie zamierzam rozmawiać na odległość.

Zatrzymałam się, a radiowóz zrobił to samo. Patrzyłam się chwilę w pustkę, po czym pociągnęłam klamkę i wsiadłam do samochodu. Racja, dla innych osób wyglądałoby to dość dziwnie, gdybym gadała do auta.

-Powiem to tylko dlatego, że ma to związek z wami- zaczęłam -Moi rodzice zginęli w katastrofie samolotowej. Do niedawna myślałam, że... że to był zwykły wypadek. Ale dowiedziałam się chorej prawdy- burknęłam, jak najszybciej ścierając łzę, która płynęła po moim policzku.

***Barricade***

-O jaką prawdę chodzi?- spytałem, bacznie obserwując zachowanie dziewczyny.

Najwyraźniej nie chciała, by ktokolwiek dostrzegł, że płacze, ale od razu to zauważyłem.

-To wy zestrzeliliście samolot. Decepticony go zestrzeliły- powiedziała łamiącym się głosem, po czym zakryła rękami twarz, starając się powstrzymać płacz.

Zanim nastanie noc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz