Rozdział 14

3K 163 19
                                    

***Adrianna***

Obudziłam się rano ze strasznym bólem głowy, prawie całą noc nie spałam.
Wyjarzałam przez okno i powitał mnie niezbyt przyjemny widok. Praktycznie całe niebo było zasnute chmurami, z których mocno padał deszcz. Zeszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie: płatki z mlekiem i gorącą herbatę. W tej chwili nic więcej mi do szczęścia nie było trzeba, bo byłam głodna.

Po zjedzeniu wpadłam na pomysł napisania ogłoszeń o zaginięciu Johna.
Włączyłam laptopa, wkleiłam jego zdjęcie i napisałam kilka informacji, po czym wydrukowałam dwadzieścia egzemplarzy. W między czasie zadzwoniłam także do mamy przyjaciela, by upewnić się, czy przypadkiem nie wrócił do domu. Jednak stan rzeczy pozostawał na razie niezmienny...

Nałożyłam na siebie bluzę z kapturem, po czym wyszłam na dwór. Gdy tylko otworzyłam drzwi poczułam powiew zimnego wiatru. Zerknęłam na termometr, który wskazywał trzynaście stopni. Skrzywiłam się, po czym zamknęłam drzwi i poszłam w stronę najbliższej latarni. Przykleiłam plakat i ruszyłam dalej wzdłóż drogi. Kolejny plakat, i kolejny, rozwieszałam je z nadzieją, że John żyje. Bardzo bałam się prawdy. Nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że Bersh go skrzywdził.
Ulice wiały pustkami.

Spojrzałam w bok i zobaczyłam małego chłopca, siedzącego na ławce. Miał na sobie cieniutką bluzkę i jeansy sięgające tylko do kolan. Podeszłam w jego stronę.

-Cześć, czemu siedzisz tu sam na deszczu?- spytałam łagodnie.

Chłopiec wyglądał na około siedem lat.
Spojrzał na mnie smutno.

-Moja mama kazała mi tu czekać, do czasu jej powrotu- powiedział cicho, patrząc się na własne buty.

-A wiesz gdzie poszła?

-Nie wiem. Ale chyba siedzę tu od dawna.

-Od kiedy?

-Nie wiem. Ale wydaje mi się, że minęło kilka godzin.

-Twoja mama zostawiła cię tu samego w nocy?- spytałam, będąc w szoku.

-Tak, ale powiedziała, że za kilka minut przyjdzie, a dalej jej nie ma. Boję się...- szepnął.

Przez chwilę nic nie odpowiedziałam.
Poczułam jakiś ból w środku na wyznanie chłopca. Dobrze wiedziałam, że skoro do teraz nie wróciła, to prawdopodobnie zabił ją Bersh.

Przypomniała mi się sytuacja z moimi rodzicami.

***przeszłość***

Siedziałam w pokoju u cioci w domu i nagle usłyszałam jej płacz. Zbiegłam na dół i zobaczyłam, jak siedzi przy telewizorze, łkając. Leciały akurat wiadomości i spostrzegłam, że na telewizorze wyświetlone były zdjęcia wraku jakiegoś samolotu.

-Ciociu?- spytałam patrząc na nią.

-Idź an górę, potem do ciebie przyjdę...- zaszlochała, machając ręką bym poszła.

Oczy mi się zeszkliły.

-To był ten samolot?!- wrzasnęłam.

-Ada, idź do pokoju...

-To był ich samolot?!- krzyknęłam, na pograniczu płaczu.

Charlie uniosła głowę i spojrzała mi w oczy.

-Nie!- ryknęłam - Nie, nie, NIE!!!- wrzeszczałam histerycznie, biegnąc na górę. Wbiegłam do pokoju, rzucając się na łóżko.

-Niehehehee!- szlochałam twarzą w poduszkę.

-Ada...- szepnęła ciocia, wchodząc do pokoju.

-Nieeee!- ryknęłam, gdy próbowała mnie dotknąć -Ja niehhheehe chcę!- wrzeszczałam i zaczęłam walić pięściami we wszystkie strony i się szarpać, gdy chciała mnie przytulić.

Dostałam takiego ataku histerii, że ani ona ani wujek nie wiedzieli, jak mnie uspokoić. Godzinę bezowocnie próbowali ze mną porozmawiać. Darłam się na cały dom, miotając przedmiotami.

W końcu siłą doprowadzili mnie do auta. Szamotałam się, wrzeszcząc z bezsilności.
Pojechaliśmy do szpitala, gdzie wujek dosłownie zaniósł mnie do środka, bo inaczej się nie dało. Trzy pielęgniarki mnie trzymały, a lekarz musiał podać środek uspokajający.

Dopiero po silnej dawce leku, przestałam krzyczeć i się szarpać, a wkrótce zasnęłam. Po takim ataku paniki lekarz stwierdził, że podłączy mi kroplówkę i zwiózł mnie do sali.

***teraźniejszość***

Odetchnęłam głęboko.

-Jak masz na imię?- spytałam w stronę chłopca.

-Alex.

-Posłuchaj Alex, wszystko w porządku, wiesz gdzie jest twój tata?

-Moi rodzice nie mieszkają razem. Tata mieszka w Niemczech.

-Rozumiem... A znasz może jego numer telefonu?- spytałam, lecz pokręcił przecząco głową.

-Dobra Alex... Pójdziemy do mnie do domu i tam poczekamy na twoją mamę, ok?- spytałam najcieplej, jak potrafiłam.

-Mama zabrania mi chodzić z obcymi.

-Ale nie będziesz tu tak czekał na deszczu... chodź, mieszkam niedaleko.

-Mama powiedziała, żebym nie ufał obcym- rzekł, bacznie mnie obserwując.

Ok, to może inaczej.

-Chodź, mam w domu słodycze- to była chyba już ostatnia deska ratunku.

-Mama zabroniła brać słodyczy od obcych, bo mogą być zatrute- wyjaśnił.

Wtf?! Skąd siedmiolatek wie takie rzeczy.

-Hej, zobacz- podniosłam rękę do góry -Chcę ci tylko pomóc. Nie zrobię ci krzywdy...

-Obiecujesz?

-Obiecuję- rzekłam z ręką na sercu, ściągając bluzę -Załóż, będzie ci cieplej.

Chłopiec włożył ubranie, po czym chwycił mnie za rękę. Było mi cholernie zimno, bo zostałam w krótkim rękawku, ale co tam.
Jak zobaczyłam to dziecko, musiałam mu pomóc... Nie byłabym sobą, gdybym tego nie zrobiła. Wolnym krokiem poszliśmy w stronę domu.

Zanim nastanie noc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz