Rozdział 20

2.7K 161 19
                                    

-Dawid!- wrzasnęłam, podbiegając do drzwi- Otwórz w tej chwili!- kompletnie nic się jednak nie wydarzyło.

-Ostrzegam cię!- fuknęłam.

Totalny brak reakcji. Okej, tak się bawimy? Dobra, jak sobie życzysz.
Otworzyłam okno i stanęłam na parapecie. Już to robiłam, więc w miarę szybko udało mi się znowu wejść na dach.
Aswkurując się rękami podeszłam w stronę krawędzii i zeszłam na balkon.
Z balkonu już łatwo było zeskoczyć, więc bezproblemowo znalazłam się na trawie, po czym niezauważalnie przeszłam przez płot.

Tym razem Dawid przeholował. Jeśli myśli, że może tak bez żadnych skrupułów mną pomiatać, to mocno się zdziwi.

Na dworze było chłodnawo, w końcu dopiero był poranek. Spacerowałam samotnie po chodniku. Po chwili siadłam na ławce, zakładając słuchawki, które miałam w kieszeni spodni, na uszy. Włączyłam w telefonie muzykę i patrzyłam na przejeżdżające ulicą samochody. Zamyśliłam się i nie zauważyłam nawet, że ktoś do mnie podszedł.

-...No ja nie wierzę, Ada?- rzekł znajomy głos.

Ściągnęłam słuchawki z uszu, patrząc w stronę Jacka.

-Tak, to ja...- mruknęłam, przewracając oczami.

-Przefarbowałaś włosy... ale ładnie ci- rzekł, siadając obok mnie -Co się z tobą dzieje? Ostatnio praktycznie w ogóle cię nie widuję, a nie chce mi się wierzyć, że od tak przestałaś wychodzić- powiedział podejrzliwie.

-Zwyczajnie chodzę na spacery w inną stronę- mruknęłam, wzruszjąc ramionami.

-To wychodzisz już na miasto z Johnem?

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego skonsternowana.

-...To ty nie wiesz? Johna porwał potwór- powiedziałam grobowym tonem, patrząc się w pustkę.

-Pierdolisz- rzekł, gapiąc się na mnie, lecz nic mu nie odpowiedziałam -Boże... kiedy to się stało?

-Niedawno- burknęłam, nie utrzymując kontaktu wzrokowego.

-Współczuję... Mam nadzieję, że nic mu nie jest.

-Uwierz mi, że ja też. Dobra, nie chce mi się o tym dłużej gadać, bo to zajebiście dołujące- westchnęłam -Powiedz, co u ciebie i Jenny? Bo nie mam z nią ostatnio kontaktu.

-Rozstaliśmy się.

-Co? Czemu?- spytałam dosyć zdziwiona.

-Bo się zmieniła. Stała się chamska, zbyt często narzucała mi swoje zdanie, więc z nią zerwałem- mruknął, jakby to było oczywiste.

-No cóż, wasza decyzja... A co teraz robisz?- zmieniłam temat.

-Chciałbym założyć firmę, może przejmę biznes rodzinny. A ty? W końcu niedługo pyknie ci siedemnastka, a zaraz później osiemnastka. Zatem co zamierzasz robić?

-Chciałabym to wiedzieć- prychnęłam.

-W sumie mogłabyś zastać nauczycielką. Świetnie znasz hiszpański i niemca...- zaczął, lecz przerwał mu dzwonek mojego telefonu.

Osiemnastolatek spojrzał zaciekawiony na ekran.

-...Kto to Barricade?

Natychmiast zabrałam telefon, odrzucając połączenie i włożyłam go do kieszeni.

-A taki jeden... gościu- rzekłam skonsternowana.

-Twój chłopak?

-Nieee!- odpowiedziałam natychmiast.

-Dziwne imię.

-Bo widzisz... to jego pseudonim- starałam się improwizować.

-Spoko. A jak ma na imię?

-Abraham?- wypaliłam niemyśląc, lecz po chwili strzeliłam sobie mentalnego facepalma.

-...Okeej- odparł, chyba nie chcąc drążyć tematu -Nie odbierzesz?

-Um, nie mam ochoty z nim gadać- rzekłam wymijająco.

-Dobra, muszę lecieć. Jak byś czegoś potrzebowała to dzwoń.

Skinęłam głową i odprowadziłam chłopaka wzrokiem. Abraham, dobrze że nie powiedziałam Jezus... Wyciągnęłam z powrotem telefon i oddzwoniłam do Barricade'a.

-Dzwoniłeś- mruknęłam na powitanie.

-...Widziałaś gdzieś może coś podejrzanego w okolicy?

-Raczej nie- stwierdziłam zamyślona.

-W porządku, tylko nie zapominaj jaka jest umowa. Widzisz Bersha, od razu mnie o tym informujesz.

-Oczywiście.

Rozłączyłam się, lecz zaraz znowu rozległ się charakterystyczny dzwonek.

No co znowu... Dawid.

Zbiłam połączenie i postanowiłam, że jeszcze chwilkę posiedzę na wyjątkowo wygodnej ławce. W końcu... co lepszego miałam do roboty?

Zanim nastanie noc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz