Rozdział 36

2.1K 137 23
                                    

⚠️Uwaga: Rozdział zawiera dużo wulgaryzmów.

____________________________________________

Pół godziny przesiedziałam na bezsensownym zamartwianiu się i myśleniu, o co mogło mu do jasnej chodzić. W końcu jednak stwierdziłam, że pierdolę to i zostawiłam sprawę w cholerę. Może zwyczajnie trafiłam do jakiegoś wojskowego wariatkowa, a Lennox był zwykłym szaleńcem, który miał nie równo pod kopułą. Taak, to zdecydowanie byłoby najbardziej racjonalne wyjaśnienie jego chorego zachowania i tego całego cyrku.

Po pewnym czasie bezproduktywnego siedzenia otworzyłam pudełko ze smartfonem. W środku znajdował się czarny, pancerny telefon z kartą sim, jak się później okazało. Internet również był od ręki dostępny, a dodatkowo sam telefon był już skonfigurowany. Znacznie ułatwiło mi to sprawę, bo od razu poszperałam w necie i znalazłam lokalizację oraz chwilę potem stronę internetową szpitala, w którym siedział John. Jak była strona, to i numer był, więc już nic nie stało na przeszkodzie do męczenia recepcjonistek, wypytując o stan chłopaka.

Wklepałam cyferki w klawiaturę i czekałam na połączenie.

***

Gówno to dało. Jak się okazało, nie mogli mi podać informacji, czy już się obudził, bo nie mieli takich uprawnień. Mogłam to przewidzieć, stwierdziłam idąc w kierunku drugiego pomieszczenia z kwaśną miną. Byłam głodna, a ten wariat gdzieś polazł, więc na własną rękę wyruszyłam na poszukiwania jakiegoś automatu z kalorycznymi, aczkolwiek pysznymi batonikami.

Niezdrowe jedzenie zwiększało zarówno ilość endorfin, jak i brzuch. Jednak w tej sytuacji byłam w stanie zaakceptować efekty uboczne.

Uchyliłam drzwi, lecz natychmiast stanęłam w bezruchu, słysząc rozmowę.

-...pierdolisz- ten jeden komentarz wyrażał więcej niż tysiąc słów.

I już wszyscy wiedzieli, o co chodzi. Ktoś zapodał jakiegoś nieprawdopodobnego newsa. Przylgnęłam do drzwi, przykładając ucho do szpary, oddzielającej wejście od ściany.

-Tak, do mnie też to nie dociera- usłyszałam podłamany głos Williama.

-Ale, że taki przypadek...

-Jaki przypadek? Sama tu przecież nie przyszła. Z premedytacją ją tu przywiózł!- odezwał się ktoś inny.

Westchnęłam cicho, słuchając dalej. Chcą bym jak najszybciej zabrała stąd swoje manatki, delikatnie mówiąc. Ale czego innego się mogłam spodziewać? Przyjęcia powitalnego??

-A co, miał ją nieprzytomną wyrzucić gdzieś po drodze?! Puknij ty się w łeb!- krzyknął Lennox.

-Uratował ją, owszem, gratuluję. Ale do kurwy nędzy to jest baza wojskowa! Sprowadzanie tu cywilów, w dodatku na czas nieokreślony, nie wchodzi w grę!

-Ciszej!

-W porządku!- syknął William -Jak najbardziej się z tobą zgadzam, ale to była wyjątkowa sytuacja! Nie zostanie tu przecież na długo. Coś wymyślę- westchnął, po czym zapadła chwila ciszy -...Mogę zapytać Bethany, czy mogłaby u niej tymczasowo zamieszkać.

-Zgodziłaby się?

-Nie wiem! Zobaczymy... Ale niech absolutnie nikt nie wspomina przy niej o tej katastrofie!

Poczułam nieprzyjemne ukłucie w żołądku, które spowodowane było wzrastającym stresem. Co to wszystko miało wspólnego z tą katastrofą, do kurwy?!

Niespodziewanie jednak drzwi się otworzyły, a na mnie wpadł czarnoskóry mężczyzna. Zachwiałam się, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Szlak.

Zanim nastanie noc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz