Rozdział 39

2K 121 16
                                    

Wbiegłam do domu, zastając kobietę czytającą gazetę.

-Ogólnie to bardzo długa historia, ale muszę wiedzieć, gdzie w mieście znajduje się szpital- wypaliłam.

-Ale... coś ci się stało?- spytała, unosząc jedną brew.

-Nie, ale... Nah, po prostu w tym szpitalu jest mój przyjaciel i muszę się tam natychmiast dostać!- nieukrywałam, że się spieszę.

-Poczekaj. Powiedz na spokojnie, co się stało- powiedziała, na co westchnęłam.

-Tak w wielkim skrócie, to John był w śpiączce, a przed chwilą odkryłam, że to właśnie to miasto, w którym szpitalu jest i muszę wiedzieć, czy się wybudził- rzekłam ma jednym tchu.

-Jeśli tam jest, to na pewno w ciągu godziny nie ucieknie. Na spokojnie się przebierz i pofarbuj wreszcie te odrosty, jeśli kupiłaś farbę, bo jak mam być szczera, nie wygląda to zbyt dobrze- stwierdziła -W ogóle moim zdaniem lepiej byś wyglądała z naturalnym kolorem włosów- skinęła głową w stronę blondu przebijającecego spod czerni przy samej głowie.

Wzruszyłam ramionami. Włosy były w tej chwili ostatnią rzeczą, o której mogłam myśleć.

-To jak się przebiorę i pofarbuję, pokażesz mi, gdzie jest szpital?- chciałam się upewnić.

Kobieta tylko skinęła głową, a ja skierowałam się do łazienki. Wzięłam krótki i szybki prysznic, założyłam rękawiczki i posmarowałam farbą włosy. Zaczekałam dziesięć minut, jak pisało w instrukcji i spłukałam głowę. Szybciutko włożyłam czarne szorty oraz biały podkoszulek i wytarłam głowę.

Luknęłam jeszcze w lustro. Wreszcie wyglądałam, jak szanujący się człowiek.

Poszłam szybkim krokiem w stronę salonu, kobieta wytłumaczyła mi drogę do szpitala. Na szczęście budynek stał niedaleko, gdyż już po trzech minutach byłam na miejscu. Niemal zderzyłam się z mężczyzną, który ze szpitala wychodził, ale ja już dłużej czekać nie mogłam!

Podbiegłem do pielęgniarki, która była odpowiedzialna za wizyty. Pięć minut zajęło mi wybłaganie informacji o stanie Johna, gdyż nie należałam do jego rodziny. Ostatecznie kobieta poszła po swoją szefową, która zawołała mnie, bym szła za nią. Chyba byłam tak irytująca, że dali za wygraną.

Weszłyśmy na drugie piętro, a babka otworzyła przede mną drzwi i wpuściła do sali. Weszłam do środka. Było to bardzo duże pomieszczenie z różnymi sprzętami. Kobieta szturchnęła mnie w ramię, obróciłam się. Na łóżku siedział brunet, który po chwili spojrzał w moją stronę

-Jezu...- szepnęłam z zeszklonymi ze szczęścia oczami.

-Ada?!- krzyknął, niedowierzając.

Podbiegłam do niego i mimo protestów pielęgniarki objęłam w uścisku. John odwzajemnił gest. Wzruszyłam się, naprawdę się wzruszyłam. Zacząłam cicho, nie mogłam się uspokoić.

-Boże, nawet nie wiesz jak... nawet sobie nie wyobrażasz... ja... myślałam, że już cię nie zobaczę- nie mogłam się normalnie wysłowić.

-...Nie powiedzieli mi nawet, czy żyjesz- szepnął chłopak i ponownie mnie przytulił.

-Ah, mam ci tyle do powiedzenia... Ale przede wszystkim, ja... ja przepraszam... To była moją wina, przeze mnie cię złapał- zachlipałam.

-Nie... dobrze wiesz, że nie wiedziałaś. Skąd miałaś wiedzieć? Nie przepraszaj. Ważne, że znów tu jesteś...- mruknął, po czym po chwili dodał -Ładnie ci w czarnych włosach.

Uśmiechnęłam się, kładąc głowę na jego ramieniu.

-...Jeszcze nie skończyła się jego rechabilitacja- przerwała pielęgniarka -Powinien teraz dużo chodzić, bo niedawno się wybudził. Musi rozruszać mięśnie.

-Czuję się dobrze, to może chwilę poczekać- zaprzeczył.

-Chwila przerwy nie zaszkodzi, ale pamiętaj, że zostały ci tylko trzy dni w szpitalu- powiedziała kobieta.

-Wiem, ale chciałbym z nią chwilę porozmawiać. Najlepiej teraz. Proszę...

Ona tylko westchnęła i zmęczona wyszła, zamykając drzwi.

-Nawet nie wiesz, jak się cieszę...- przyznałam po raz kolejny.

-Też, ale nie płacz. Lepiej powiedz mi... czym w ogóle jest ten stwór?- spytał, przybierają poważny wyraz twarzy.

***

Na wizytę w szpitalu miałam tylko godzinę, więc w skrócie opowiedziałam Johnowi o Bershu, decepticonach, o tym, jak naprawdę zginęli moi rodzice oraz o zaginięciu brata.

-Pierdolę, za dużo informacji jak na jeden raz- skwitował -Ale, że na Ziemi naprawdę są kosmici. Boże, to takie nierealne.

-Jeszcze bardziej chore jest, że Bersh się na mnie z niewiadomych przyczyn uwziął. Miał do wyboru ponad siedem miliardów ludzi. Ale nie, musiało paść na mnie. Ja to mam szczęście- westchnęłam sarkastycznie.

-Czyli Bersh to ten stwór z płynnego metalu, a Bericad to ten robot? Wolę się jeszcze upewnić, dużo było tych nazw- spytał.

-Barricade- poprawiłam go -Dokładnie tak.

-Posrane- stwierdził - Ale jakby nie patrzeć, możesz czuć się wyjątkowa, bo nieliczni mają szansę porozmawiać z kosmitami.

-Ta... Nieliczni też są uznawani za cel do zabicia przez kosmitów- rzekłam ironicznie, na co chłopak spoważniał.

-Co zamierzasz z tym zrobić?

-A co ja mogę? To maszyna do zabijania, to nie zależy ode mnie. Ale... wydaje mi się, że Barricade go złapał, bo już na mnie nie poluje. Chyba...- stwierdziłam.

-Może sobie po prostu odpuścił?

-John, mówimy o Bershu! Z własnej woli nigdy by nie odpuścił! Tak zaciekle chciał mnie złapać, że zchwytał również ciebie i mnie szantażował- westchnęłam, patrząc się pusto w ścianę.

-Wiadomo czemu?

-Gdybym wiedziała, już dawno bym ci powiedziała. Wiem tylko, że nic mu nie zrobiłam.

-Może wiesz coś, co jest dla niego niewygodne?

-Nie mam pojęcia. Jeśli tak, to nie jestem tego świadoma. Wiem tylko, że jest niezniszczalny, bo sam Barricade mi o tym mówił, więc cholernie się boję- przyznałam.

-Za trzy dni wyjdę ze szpitala. Będziemy wszędzie chodzić razem, jakoś przeżyjemy- przytulił mnie pokrzepiająco.

-Dziękuję. Nawet nie wiesz jak zajebiście jest po tak długim czasie mieć znowu kogoś bliskiego...- westchnęłam, kładąc głowę na jego ramieniu.

-Już może być tylko lepiej- zapewnił John, choć po tonie jego głosu było widać, że sam średnio w to wierzył...

Zanim nastanie noc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz