Rozdział 3

8.5K 345 241
                                    

Szybko wjechaliśmy w zakręt. Trzeba było tylko przejechać leśną drogę i wjedziemy do miasta. Obróciłam się i zamarłam. W przydrożnych zaroślach zobaczyłam prześwitujące czerwone oczy.
Zginiemy!

-Szybciej!- wrzeszczałam.

W końcu wjechaliśmy do miasta. Zaraz znaleźliśmy się pod domem Jacka.
Osiemnastolatek mieszkał sam, wiec mogliśmy na spokojnie porozmawiać.

-Co się tam kurwa stało?!- wrzasnął, gdy tylko zamknęliśmy drzwi.

-To coś ją zabiło!- krzyknęłam, drżąc.

-Jakie coś?!

-Nie wiem co to było, ale jestem pewna, że nie był to człowiek!

-To co? Kosmita?!- krzyknął Jack.

-Nie wiadomo- stanął w mojej obronie John.

Osiemnastolatek zawiadomił policję, a ja poszłam do domu sama, mimo prośby Johna o odprowadzenie mnie. Weszłam do salonu. Wujek spał na kanapie z flaszką piwa w ręce.

Zamknęłam się w pokoju. Usiadłam pod ścianą, oplatając rękoma nogi, trzęsąc się. Pewnie wyglądałam teraz jak jakaś obłąkana i tak też się czułam. W dalszym ciągu nie docierało do mnie, co się stało. Nie mogłam wymazać z przed oczu obrazu Victorii. Jej zmasakrowanego ciała, krwi, krwi i jeszcze raz krwi...

Otrząsnęłam się, zaciskając powieki do granic możliwości. Ostatecznie położyłam się na łóżku, mając nadzieję, że gdy się obudzę, okaże się że to tylko zwyczajny koszmar.

***

Otworzyłam oczy, widząc znajomy sufit. Przeciągnęłam się, powoli wstając i spoglądając za okno. Chwila...

Zerwałam się z łóżka, przypominając wczorajsze wydarzenia. Jednak... czy to możliwe, że to się stało w prawdziwym życiu? Może tak naprawdę to zwykły sen? Albo ja uderzyłam się zbyt mocno w głowę przed snem i zwariowałam.

Po chwili wpadłam na dość idiotyczny pomysł powrotu w tamto miejsce. Zadzwoniłam do Johna, który kategorycznie odmówił, więc byłam już pewna, że była to rzeczywistość. Boże...

Tak czy inaczej nie zrezygnowałam z pomysłu powrotu do lasu. Co robią w takich sytuacjach bohaterowie filmów? Nastepnego dnia zawsze wracają na miejsce zdarzenia, więc tak też zrobiłam. Horrory uczą.

Postanowiłam działać na własną rękę.
Poszłam w stronę lasu. Minęło pół godziny, a stałam na skraju drogi, lecz gdy podeszłam bliżej zobaczyłam taśmy ogradzające teren. W okół chodzili policjanci. Niezauważona zawróciłam.

Poszłam prosto na posterunek policji, gdzie złożyłam zeznania, po czym byłam wolna. Przede mną chodził listonosz, rozdający tygodnik. Wzięłam do ręki gazetę. Na okładce widniał czerwony napis: „Morderstwo nastolatki." Zakryłam dłonią usta.

Zrozpaczona pobiegłam w stronę domu.
Wujek leżał rozwalony na kanapie w tej samej pozycji, co wczoraj, co trochę mnie zaniepokoiło. Kucnęłam przy mężczyźnie i przyłożyłam palec nad jego nadgarstkiem, sprawdzając puls.

Kurwa...

Przedawkował alkohol. Wezwałam karetkę, ale na miejscu stwierdzili, że nie żyje. Zadzwoniłam do brata, lecz był w pracy i jak zwykle miał wyłączony telefon.

Chcieli oddać mnie do sierocińca, więc skłamałam, że jestem pełnoletnia, co potem obróciło się przeciwko mnie i trafiłam na komisariat. Było dużo gadania, lecz koniec końców zdecydowali, że zamieszkam u brata.

***

Od czasu śmierci Victorii wszystko się zmieniło... Prawie codziennie coś się działo, ktoś gdzieś ginął, czy znaleziono czyjeś ciało. Z czasem było tylko gorzej. Na początku lipca bałam się wychodzić z domu.

„Miasto, które boi się nocy" tak zatytułowano Rolle w jakiejś gazecie.
W internecie krążyły niewyraźne zdjęcia postaci, która miałaby za tym stać.
To było coś na miarę potwora. Niektórzy w to nie wierzyli, inni knuli teorie spiskowe, które codziennie pojawiały się w wiadomościach.
Lecz po tym, co zobaczyłam tamtej nocy wiedziałam swoje. Nie miałam wątpliwości... To nie był człowiek.
Kosmita, czy jakiś zmutowany stwór? Albo jakiś nieudany eksperyment, do którego ludzie nie chcą się teraz przyznać.

W dzień było wszystko w porządku, lecz gdy nadchodził zmrok na ulicach ziało pustkami. Wszyscy bali się wychodzić po nocy.

Ja oczywiście nie byłam do końca normalna i zamierzałam odkryć prawdę.
Za wszelką cenę. Zadzwoniłam do Johna, lecz ten odmówił współpracy i zabronił wychodzić po nocy z domu. Będę działać na własną rękę.

Czekałam na nadejście północy. Brat spał, więc droga była wolna. Ubrałam czarne getry, bluzę tego samego koloru i kominiarkę, żeby nikt mnie nie rozpoznał. Wzięłam scyzoryk i włożyłam go do kieszeni bluzy.

Wydawało mi się, że byłam przygotowana.

Wiedziałam, że to co teraz robię było totalną głupotą, ale musiałam się dowiedzieć... Do kieszeni bluzy wrzuciłam telefon i na paluszkach wyszłam z domu. Na ulicach były pogaszone latarnie.

Przeszłam przez jezdnię i poszłam w stronę lasu. Chyba miałam coś nie tak z głową, bo właśnie szłam w paszczę lwa, ale, jak to mówią: ciekawość ludzka rzecz. Mówią także, że ciekawość drogą do piekła, co w tym wypadku wydawało się słuszną uwagą.

Trzeba było tylko dowiedzieć się, kto za tym wszystkim stoi... i przeżyć w miarę możliwości.

Doszłam do końca drogi. Właśnie stałam przed cholernym mrocznym, ciemnym i upiornym lasem. Wzdrygnęłam się.

-Miejmy to już za sobą...- mruknęłam pod nosem włączając latarkę, po czym weszłam między drzewa.

Powolnym krokiem coraz bardziej zagłębiałam się w lesie. Cała drżałam ze strachu, bo wiedziałam, że tak w zasadzie wchodzenie tu było równoznaczne z podpisaniem testamentu. Narazie jednak nic się nie działo. Powolnym krokiem szłam dalej w stronę bagna.

Nagle usłyszałam dźwięk odbezpieczanego pistoletu. 
Stanęłam jak sparaliżowana. Powoli obracałam się w stronę źródła głosu.
Zobaczyłam młodego mężczyznę, trzymającego pistolet naprzeciwko mojej twarzy. Przełknęłam nerwowo ślinę i podniosłam ręce do góry, w geście poddania się.

Mężczyzna zlustrował mnie wzrokiem, a potem lekko przekrzywił głowę.

Facet zaczął powolnym krokiem zbliżać się do mnie, a ja cofałam się w głąb lasu. Zaraz umrę! Umrę. Umrę śmiercią bolesną. I po cholerę ja tu lazłam?!

Nagle moja lewa noga zapadła się i wpadłam do bagna. Usłyszałam strzał.
Kulka przeleciała centymetry od mojego ramienia. Rzuciłam się do mętnej wody. Zanurkowałam w bagnie, próbując zmylić mordercę. Słyszałam jak pada strzał po strzale i zastanawiałam się, jakim cudem ja jeszcze żyję.
Gdy woda była płytsza cofałam się, przebierając nogami na czworaka, przodem do gościa. Robiłam to slalomem, unikając strzałów.

Gdy mężczyźnie chyba skończyła się amunicja zerwałam się i sprintem pobiegłam w stronę miasta. Nagle wyrżnęłam na leśną ściółkę. Syknęłam, czując piekielny ból w ramieniu.

Trafił...

Zanim nastanie noc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz