Rozdział 35

2K 138 20
                                    


***

Kiedy już się ogarnęłam, bardziej psychicznie niż fizycznie, postanowiłam na spokojnie porozmawiać z Lennoxem.
Wyszłam więc z sali i skierowałam się do pomieszczenia obok. Wprawdzie szłam na czuja, ale miałam nadzieję, że intuicja nie zawiedzie i tam go zastanę.

Niestety jednak akurat tym razem przeczucie okazało się totalnie nietrafione, bo w środku znajdowało się kilku innych mężczyzn. Gdy tylko uchyliłam drzwi, wszystkie oczy skierowały się na mnie. Chyba czas na taktyczny odwrót.

-Szukasz kogoś?- spytał nieoczekiwanie jeden z nich.

-Nie, ja...- odpowiedziałam machinalnie, lecz zaraz zamilkłam, bo przecież było odwrotnie -A w zasadzie to tak. Widzieliście Williama Lennoxa?

-Chyba...nie?- rzekł, po czym odwrócił się do reszty, by się upewnić, lecz oni tylko wzruszył ramionami -Czyli nie. Cóż, kiedy wróci, poproszę go, żeby do ciebie poszedł. Na razie może się czymś zajmij.

Skinęłam głową i zrezygnowana wróciłam do sali, z której wcześniej wyszłam. Tak naprawdę chciałam spytać bruneta o jakiś telefon, by móc zadzwonić do Johna, a w zasadzie szpitala, do którego go przewieźli.

***

Czas dłużył się niemiłosiernie i gdy już myślałam, że zaraz tu oszaleję do pokoju wszedł William.

-Chciałaś porozmawiać- powiedział, stając naprzeciwko mnie.

-Tak, a konkretniej to chciałam spytać, czy macie tu jakieś telefony? Chciałabym do kogoś zadzwonić.

-Poczekaj chwilę- rzekł, po czym znowu wyszedł.

Trochę długa była ta chwila. Ostatecznie wrócił po kilku minutach, niosąc w ręce jakieś czarne pudełko.

-Mamy na stanie dużo telefonów, jeden w tą, czy w tą różnicy nie robi.

Popatrzyłam na niego w szoku, po czym uśmiechnęłam się, chwytając kartonik.

-Serio mogę go później zatrzymać??

-Jasne, nie przejmuj się. Mamy ich w magazynie jeszcze kilkadziesiąt.

-Dzięki- mruknęłam szczęśliwa.

-Nie ma problemu. A tak z innej beczki, to mogę spytać jeszcze o twoją rodzinę? Masz kogoś w pobliżu? Bo za nie całe dwa tygodnie kończą się wakacje, będziesz musiała gdzieś mieszkać.

-To... naprawdę skomplikowane- westchnęłam na myśl, że znowu muszę do tego wracać -Rodzice umarli, gdy byłam bardzo młoda. Po ich śmierci zamieszkałam z wujkiem, ale to zdecydowanie nie był dobry dom. Harry był alkoholikiem, niedługo później sam umarł. W końcu zamieszkałam u starszego, dorosłego brata ale...- zacięłam się, przecież nie powiem mu o Bershu. Na razie musiał myśleć, że nic nie wiem -Bo te maszyny, tranformery zniszczyły nasz dom. Trafiłam do szpitala, ale brat zaginął.

Zapadła cisza, William patrzył na mnie, zaciskając usta w kreskę. Po chwili przejechał ręką po twarzy, zatrzymując ją koło brody.

-Jezu... Musiałaś mieć koszmarne dzieciństwo. Nawet nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić- przyznał zdruzgotany, na co tylko przytaknęłam, bo co innego miałam powiedzieć -A co z inną rodziną? Masz kogoś w pobliżu?

-Szczerze? To jest jeszcze bardziej skomplikowane... Tamten wujek był od strony mamy, ale rodzina taty... nie przepadała za mną. Zaczęło się od tego, że nie chcieli, by mój ojciec wziął ślub z matką... Przepraszam, ale nie chcę już do tego wracać- powiedziałam nagle -Tak w zasadzie to nie mam rodziny, tyle wystarczy.

-Boże... Współczuję, naprawdę- westchnął załamany.

-Miałam pecha- skwitowałam, zaciskając zęby, by się nie rozkleić.

Nienawidziłam mówić o swojej przeszłości. Czułam się wtedy jak pieprzona ofiara losu, która dodatkowo użalała się nad sobą.

-Ale mimo wszystko dalej dajesz radę, więc jesteś silna- uśmiechnął się słabo, lecz po chwili przestał, gdy zobaczył moją minę -...Przepraszam, że spytam, ale jak zginęli twoi rodzice? Z własnego doświadczenia wiem, że czasem trzeba się komuś wygadać. Nawet wyżalić. Będzie ci lepiej- powiedział, kładąc dłoń na moim ramieniu.

-Katastrofa samolotowa- syknęłam, patrząc w pustkę -Ponad pięć lat temu, lot z Los Angeles do Berlina.

Kątem oka zerknęłam na Lennoxa. W jednej chwili zupełnie zmienił mu się wyraz twarzy, który wyrażał przerażenie.  Zmarszczyłam brwi, patrząc na niego z konsternacją.

-...W dwa tysiące czternastym roku?- spytał po chwili, na co przytaknęłam, nie rozumiejąc, o co mu chodzi -W czerwcu?

Spojrzałam się niego dziwnie. O tej katastrofie trąbili wtedy we wszystkich mediach, więc nie zdziwiło mnie, że wiedział, że takowa miała miejsce. Ale w tamtym roku nie tylko ten samolot się rozbił, więc nie miałam pojęcia, skąd wiedział, że chodzi akurat o ten. Jednak to  j e s z c z e  nie było dziwne. Dziwne, a nawet ciut straszne to zaczynało być jego zachowanie!

-Tak, szesnastego czerwca- mruknęłam niepewnie.

Mężczyzna zrobił się blady jak ściana i patrzył na mnie z przerażeniem. Panująca cisza naprawdę zmroziła mi krew w żyłach.

-...O co chodzi?!- krzyknęłam w końcu.

Brak reakcji. Przeraziło mnie to jeszcze bardziej. Zaraz spanikuję.

-Co się stało?!- warknęłam na pograniczu płaczu.

-Nie... Przepraszam, ale nie- rzekł zdruzgotany i skierował się szybko do wyjścia.

-Odpowiedz!- krzyknęłam, lecz brunet zdążył już wybiec z sali.

Zanim nastanie noc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz