Rozdział 11

3.4K 194 34
                                    

Była dwudziesta trzecia. Mimo wypicia mocnej kawy przed wyjściem, dalej chciało mi się spać. Podążałam wzdłuż drogi. Chodź tu płynnometalowcu! No dalej, chodzę sobie sama w nocy po praktycznie pustej drodze, pokaż się!
Miałam w ręce telefon otworzony na karcie kontaktów, by móc w każdej chwili zadzwonić po robota, gdybym zobaczyła stwora.

Minęło jakieś dziesięć minut, a nie wydarzyło się kompletnie nic. Świetnie, jak trzeba, to go nie ma!

Nagle usłyszałam głośne hamowanie, obróciłam się i odruchowo osłoniłam rękami. Po chwili, gdy uświadomiłam sobie, że nic mi nie jest, otworzyłam oczy.
Kilka centymetrów ode mnie zatrzymał się radiowóz.

Mustang zawarczał głośno silnikiem, podjeżdżając w moją stronę. Westchnęłam. Znowu się zaczyna. Obeszłam samochód i niepewnie podeszłam do przedniego okna.

-Jesteś nienormalna- stwierdził na powitanie.

-Mówiłam, że pójdę- odparłam, wzruszając ramionami.

-Wsiadaj, nie mam zamiaru się drzeć i rozmawiać z tobą z odległości, bo ktoś mógłby to zobaczyć!

Westchnęłam, wsiadając na tylne siedzenie samochodu.

-Kontynuując... Nie sądziłem, że jesteś aż taka tępa!

I to było właśnie to najgorsze uczucie, kiedy chciało się coś odpyskować lub po prostu przywalić jakąś ripostą ale wiadomo było, że z tego później mogły być problemy.

-No chyba ty- fuknęłam w końcu, mając nadzieję, że to stwierdzenie nie ugodzi jakoś specjalnie w ego obcego -Kosmito.

-Co?- żachnął się -Węglowcy są jednak jacyś niepełnosprytni!

-No co? Stwierdzam tylko fakty. Jesteś z innej planety, więc czemu miałabym nie nazywać cię kosmitą?

-Barricade.

-Co?

-Barricade! Tak mam na imię! Więc od teraz nie nazywaj mnie kosmitą, bo brzmi to naprawdę dziwnie, jasne?!

-Jak słońce- rzekłam ironicznie.

-...A ty jak masz na imię?- rzucił od niechcenia.

-Ada.

-Dobra, to teraz powiedz mi po jasną cholerę tam lazłaś!

-Mówiłam już. Bersh zabrał mojego przyjaciela... chcę go odnaleść.

-I tak już pewnie nie żyje.

-Nadzieja zawsze umiera ostatnia- westchnęłam, a oczy mi się zeszkliły, lecz powstrzymałam płacz, bo nie chciałam się ośmieszać przed kosmitą.

-Myśl co chcesz, ja i tak wiem swoje- mruknął -Jakbyś go gdziekolwiek zobaczyła, natychmiast mnie poinformuj!

-W porzadku- westchnęłam, wychodząc.

Samochód zamknął drzwi, po czym odjechał.

Weszłam do domu, siadłam na krześle i się rozpłakałam. Nie chciałam tego przyjąć do wiadomości ale kosmita miał rację... Szanse na znalezienie go były przerażająco małe.

Po cholerę ściągałam go pod ten dom?!
Tym razem to była w stu procentach moja wina...

Zanim nastanie noc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz