Rozdział 31

2.2K 136 27
                                    

Po raz kolejny zerwałam się z łóżka i podbiegając do okna zobaczyłam ogień w oddali miasta i czerwone kule świetlne, padające co jakiś czas na ziemię. Strzelają! Co tam się odpierdala?!

Do ręki miałam przyczepiony wenflon z kroplówką. Już raz to robiłam i nie było to przyjemne doświadczenie, ale przygryzłam wargi i pociągnęłam za rurkę. Syknęłam z bólu i starłam kroplę krwi z miejsca, skąd wyjęłam igłę.

Spojrzałam ponownie w niebo. W stronę miasta zbliżało się chyba kilkanaście myśliwców. Nie dane mi jednak było się skupić, bo na korytarzu zapaliły się nagle światła, a w całym szpitalu zaczął wyć alarm. Oczywiście, brakowało im tylko ogólnej paniki! Chwyciłam w rękę polar i szybko zawiązałam buty.

Wybiegłam na korytarz z nadzieją, że zdążę przed tłumem dzikusów, lecz jak się okazało byłam naiwna. Ludzie uciekali na dół po schodach, a nie robili tego po kolei, tylko wszyscy na raz! Tłok jaki wtargnął na korytarz nie pozwalał na przejście na drugą stronę. W oddali było słychać coraz głośniejsze strzały, dochodzące z centrum miasta. Nagle migające pulsacyjnie światło zmieniło kolor na czerwony, a z sufitu zaczęła tryskać woda! Jak bardzo tępym trzeba być, by dodatkowo włączyć w takiej sytuacji alarm pożarowy?!

Starałam się unikać strumienia, lecz po chwili i tak byłam cała mokra. Zaczęłam się przeciskać po schodach, a przynajmniej próbowałam to robić. Ilość ludzi w promieniu kilku metrów kwadratowych była zdecydowanie nie adekwatna do sytuacji! Wszyscy zbiegali w dół.

Czerwone światło było dość ciemne, więc nie trzeba było długo czekać, żebym potknęła się o własne, ewentualnie czyjeś nogi i wypierdzieliła. Oczywiście wedle zasady "siła złego na jednego" wpadł na mnie jakiś staruszek i potknął się o mnie, leżącą jeszcze na podłodze po upadku, tak że spadłam dwa schodki w dół. Szybko jednak wstałam i pomogłam dziadkowi wstać, starając się nie oberwać od kogoś przypadkiem w łeb.

Na szczęście w między czasie większość ludzi zdążyła już wybiec ze szpitala i na schodach było trochę więcej miejsca. Pobiegłam w kierunku drzwi i wypadłam ze szpitala. Na dworze lało, a z dala było słychać strzały, krzyki i Bóg wie co jeszcze. Co jakiś czas niebo rozbłyskiwało na czerwono, a zaraz potem dało się słyszeć huk. Mogłam podziwiać coś w rodzaju mini zorzy polarnej, tylko że czerwono żółtej.

Na szczęście szpital był na obrzeżach, a strzelanina była w centrum miasta. Stanęłam na środku drogi, przykładając rękę do czoła załamana. Krople deszczu skapywały po moich już dawno mokrych włosach, przez co było mi dodatkowo zimno.

Dopiero gdy zobaczyłam kolejne samoloty, oprzytomniałam i próbowałam ogarnąć, gdzie właściwie jestem i gdzie powinnam być. Po chwili namysłu pobiegłam w stronę parku, gdyż tam były liczne miejsca na kryjówkę.

Nagle jednak ze zgrozą pojęłam, że jeden z samolotów skręcił w moją stronę i zaczął niepokojąco zniżać lot. Nie chcąc zostać potrzeloną, szybko schowałam się za budynek, lekko wychylając głowę zza ściany, by cokolwiek widzieć. Usłyszałam głośny zgrzyt i...

...Tego się zdecydowanie nie spodziewałam! Samolot tuż nad ziemią zaczął zmieniać kształty, a potem zmienił się w robota. Niech zgadnę, kolega Barricade'a? Z nietęgą miną obserwowałam jak zmienił trójpalczastą dłoń w działko, rozglądając się.

Na szczęście zdążyłam schować się za budynkiem, więc jak najszybciej pobiegłam wzdłuż wąskiej uliczki między blokami. Nagle nad budynkami kątem oka zauważyłam czerwoną poświatę. Zatrzymałam się, powoli podnosząc głowę do góry, modląc się w środku, żeby nie było to tym co myślę. Zaraz jednak z przerażeniem stwierdziłam, że źródłem światła była głowa robota, a konkretniej podłużny, przełamany pasek, biegnący wzdłuż jego twarzy.

Stałam jak sparaliżowana, szukając wzrokiem drogi ucieczki. Po kilku sekundach doszłam do wniosku, że jestem na totalnie straconej pozycji, gdyż robot miał co najmniej pięć metrów i niezależnie, czy ucieknę w prawo, czy w lewo, to zdąży mnie złapać. Cybertrończyk podniósł rękę, by mnie schwytać, lecz zanim zostałam zmiażdżona, kątem oka zauważyłam metalowy balkon umiejscowiony nisko nad ziemią.

Szybko zrobiłam dwa kroki do przodu i z
rękami wyciągniętymi ku górze skoczyłam, niczym w koszykówce, chcąc trafić do kosza. Złapałam się obręczy... i jeb i na ziemię. Nie przewidziałam tego, że będzie taka śliska, a ja jestem taką ciamajdą! Straciłam przez to cenny czas, który mogłam przeznaczyć na ucieczkę, bo robot chwycił palcami moją bluzę i podniósł do góry.

Nie! Błagam, NIE! Spierdalaj!

Próbowałam jeszcze ściągnąć bluzę, za którą mnie trzymał, by spaść na ziemię i uciec... choćby do kosza na śmieci, który stał przed jednym z domów, lecz ubranie jak na złość nie chciało się ściągnąć.

Znalazłam się przed twarzą robota i... chyba właśnie miałam zawał.

Zanim nastanie noc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz