Rozdział 8

4.1K 206 60
                                    

Zamarłam w bezruchu. Na schodach było słychać przyspieszone kroki, a zaraz usłyszałam walenie w drzwi.

-Otwieraj!- ryknął mężczyzna.

Zgadywałam, że ten gość to pewnie jakiś rasowy agencik. Pewnie faceci w czerni przyjechali, by wymazać mi pamięć. Świetnie. Zastygłam w bezruchu, łudząc się że facet sobie odpuści i nie wyważy drzwi...

-Liczę do trzech- usłyszałam z drugiej strony, więc podeszłam do okna, próbując je otworzyć -Raz. Dwa... Trzy!

Usłyszałam huk, zawiasy zaskrzypiały z wyrzutem, a zaraz potem na podłogę padły drzwi. Nie myśląc stanęłam na parapecie, próbując powtórzyć akcję z poprzedniego dnia, lecz zostałam gwałtownie pociągnięta za bluzkę w głąb pokoju.

-Zostaw mnie!- krzyknęłam, panicznie szukając drogi ucieczki -Czemu znowu ktoś chce mnie zabić?!

-Prędzej sama zginiesz przez swoją głupotę! Ogarnij się!

Spojrzałam nieufnie na faceta w okularach, po czym zlustrowałam go wzrokiem. Miał na sobie ciemny policyjny mundur, więc to by znaczyło... Że jest kierowcą tego robota? A raczej policyjnego samochodu, który zmienia się w robota? Nagle teoria o kosmitach lekko straciła na wartości.

-...Pan jest właścicielem tej maszyny? Tego robota, zmieniającego się w auto?- spytałam skonsternowana. Widać było, że mężczyzna przez chwilę się waha.

-...Tak- burknął.

-Przynajmniej tyle... bo przez chwilę już myślałam, że kosmita na mnie napadł- zaśmiałam się nerwowo.

-Teraz przejdźmy do konkretów...- zaczął, lecz mu przerwałam.

-A może najpierw Pan wyjaśni, dlaczego mnie nachodzi?- mruknęłam z założonymi rękami -I czemu niszczy Pan moje mienie, a konkretniej drzwi?

-W tej chwili powinno to być twoim najmniejszym zmartwieniem- rzekł nieznajomy.

-Czemu niby?

-Może dlatego, że poluje na ciebie pewien stwór?

Okej, ten argument mnie przekonał.

-Już słucham- rzekłam bacznie go obserwując.

-Co wiesz o Bershu?***

-Zgaduję że tak nazywa się ten stwór, który mnie napadł- mundurowy pokiwał głową -Mhm... Jak się domyślam jest z płynnego metalu i chyba boi się wody.

Facet zmarszył brwi, kręcąc głową.

-Niemożliwe. Na własne op... oczy widziałem jak do niej wchodzi.

-A to nieważne...- rzekłam zrezygnowana -O! No i jeszcze potrafi przybrać postać jakiegoś człowieka.

-A coś czego ja nie wiem?

-Ugh to skoro Pan tyle o nim wie, to po co przychodzi do mnie?- spytałam, unosząc jedną brew.

-Laboratorium... co było w środku?

-Wolę sobie nie przypominać- jęknęłam szczerze -Ogólnie stwór chyba robi na nas eksperymenty, bo trzyma tam ludzkie narządy...- wzdrygnęłam się -No i jakąś dziwną substancję.

-Jaką substancję?

-Nie wiem, miała turkusowy kolor i wyglądała jakby świeciła w ciemności.

-...Nikomu o mnie nie powiedziłaś?- spytał podejrzliwie.

-No oczywiście! Przecież wiem że to ściśle tajne. Ale nie zmienia to faktu, że ten twój robot przesadził! Wie Pan jak ja się zestresowałam? Prawie na zawał zeszłam- mruknęłam z wyrzutem, na co gość tylko wzruszył ramionami -A tak w ogóle to jest sztuczna inteligencja? Czy Pan tym po prostu steruje?

-To ściśle tajne- burknął pod nosem.

-Tia... rozumiem- przytaknęłam.

-Gdybyś widziała gdzieś stwora, dzwoń pod ten numer- mówiąc to podał mi kartkę z cyframi.

Przytaknęłam, a zaraz potem mężczyzna wyszedł z domu, jak gdyby nigdy nic, po czym odjechał, zostawiając mnie z wyważonymi drzwiami i całym tym bałaganem. No cóż powiem Dawidowi, że menel do domu wparował. Taaak, gdybym powiedziała mu prawdę, to za chiny by mi nie uwierzył...

Za chwilę usłyszałam dźwięk dzwoniącego telefonu. Jenny. Odrzuciłam połączenie i zadzwoniłam do brata.

-No hej, co tam?- zagadałam.

-Cześć... a właśnie, zapomniałem ci powiedzieć, że szkolenie się przedłużyło i będę za tydzień.

-Co?!

-Przeżyjesz, to tylko niecałe siedem dni.

-Jutro miałeś wracać!- jęknęłam z wyrzutem.

-Boże nie zachowuj się jak dziecko, masz prawie siedemnaście lat!

Rozłączyłam się.

***

Zrobiłam sobie kolację, po czym zamknęłam się w pokoju. Znowu te dziwne dźwięki... tym razem chyba z piwnicy. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i wykręciłam do Johna.

-...Ada?

-John, błagam zrób coś! Ktoś chyba jest w domu. Boję się...- jęknęłam.

-Co?! Zaraz będę!- rozłączył się.

Skuliłam się w kącie pokoju. Odgłosy nie ustawały, ani też nie przybierały na sile.
Cały czas to samo stukanie... Miałam co do tego złe przeczucia. Minuty potwornie się dłużyły. Miałam wrażenie, że to czekanie nie ma końca. Nagle ponownie zadzwonił telefon.

-Jestem już pod twoim do...- telefon się rozłączył.

Zaniepokojona spojrzałam przez okno. Ciemno jak w dupie, niczego nie było widać. Próbowałam oddzwonić, lecz włączała się poczta. Wzięłam do ręki latarkę i kija, którego trzymałam w pokoju po ostatnim incydencie. Wyszłam na schody. Powoli schodziłam na dół.

-John?- szepnęłam, lecz odpowiedziała mi tylko cisza.

Gdy zeszłam niżej zobaczyłam otwarte drzwi od domu. Podbiegłam i zamarłam.
Na progu było kilka kropelek krwi.

Jak sparaliżowana stanęłam, gapiąc się na podejście. Po chwili roztrzęsiona wybiegłam przed dom.

-JOHN!- wydarłam się, panicznie szukając jakiegokolwiek śladu.

To się nie dzieje! Nie, to się nie może dziać! Pobiegłam na ulicę rozglądajac się i wrzeszcząc, nie otrzymując jednak żadnej odpowiedzi.

Zapłakana przejechałam ręką po twarzy, patrząc się w próżnię. Po jaką cholerę ja do niego dzwoniłam!? Kurwa!

John był dla mnie tak naprawdę najważniejszą osobą. Pobiegłam do kuchni i wybiegłam na zewnątrz, chwytając w rękę tasak.

Panikowałam.

-Pokaż się skurwysynie!- darłam się przez łzy -Rozpierdolę cię! Przyrzekam!

Jeździłam latarką po zaroślach, zaciskając pięści. Po kilku minutach roztrzęsiona weszłam do domu i włączyłam telefon.

Wykręciłam numer gościa od robota.

________________________________________________________________________________________

***Bersh (czyt.: Bersz) to całkowicie oryginalna postać, wymyślona przeze mnie na potrzeby książki. Kiedyś w którymś rozdziale wyjaśnię dlaczego akurat taka nazwa.

Zanim nastanie noc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz