Rozdział 25

827 67 21
                                    

Wesołych świąt! W prawdzie przedwcześnie, ale chciałam już go opublikować, bo wiem, że dawno nie było. Wybaczcie, że nie odpisywałam na komentarze dotyczące daty update'u, ale po prostu nie wiedziałam, kiedy będę miała czas go dokończyć.

Podsumowując, dzięki za cierpliwość i mam nadzieję, że ta część będzie chociaż trochę mniej nudna od poprzedniej.

____________________________________________________________________________________________________________________________________

Z oddali wpatrywałam się w znienawidzony długi budynek z przeszkleniami. Felerne lotnisko wyglądało nawet spokojnie, u wchodzących do niego ludzi w większości na ustach widniał uśmiech związany z celami ich podróży. Nie zanosiło się na żadne tragedie, wszystko wyglądało idealnie.

Zabawne. Niektórzy potrafili się wykłócać, że ludzie umieli wyczuwać złe wydarzenia, mające mieć miejsce w najbliższym czasie. Że przeczucie, wewnętrzny niepokój pozwoli nam unikać tragedii. W rzeczywistości jednak nie czuje się kompletnie nic. Tak jak każdego innego dnia w dniu swojej śmierci również planuje się co zje się na kolację, co kupi następnego dnia, gdzie wyjedzie za dwa tygodnie. Czerń przychodzi w nieoczekiwanych momentach i choćbyśmy nie wiem jak się miotali nie jesteśmy w stanie przewidzieć i uniknąć swojego końca.

Zamknęłam powieki, nieświadomie zaciskając pięści. Czułam do siebie odrazę, więdząc że nie byłam w stanie zrobić nic. Bo dobro wyższe wymagało poświęceń i wyżeczeń. Wiedziałam, że nie powinnam w ogóle ruszać tak dalekiej przeszłości, otwierając jedynie dawne blizny, tylko zmienić to, co było absolutną koniecznością. Jednak kto by nie spróbował? Odpowiedź była jednoznaczna, ale mój umysł był przesiąknięty poczuciem winy do tego stopnia, że nie byłam w stanie po prostu sobie wybaczyć.

Spojrzałam na telefon, było około trzynastej, co oznaczało, że nikt im nie przeszkodził i samolot normalnie wystartuje. Wytarłam oczy i odwróciłam się, idąc w stronę najbliższego budynku, gdzie znajdowała się toaleta.

Gdy znalazłam się sama, wpisałam datę o której od samego początku mówił Shockwave, modląc się by starczyło "paliwa", czy jakiegoś innego zasilania utrzymujacego maszynę przy życiu jeszcze na kilka przeniesień. Choćby ze względu na margines błędu. Błysk, świst, czerń i... las.

Nie miałam za wiele czasu, a kierując się zasadą "czym szybciej, tym lepiej", od razu pobiegłam w stronę miasta. Gdy weszłam do parku, widząc przechodniów i samochody powoli toczące się zakorkowanymi ulicami, odetchnęłam z ulgą. Taak, to była moja przeszłość.

Odetchnęłam głęboko. Teraz przychodził czas na pytanie: jak wywabić cona ze swojej nory, aka Nemezis? Teoretycznie miałam ze sobą telefon, a w nim jego wygenerowany na Ziemi numer, więc mogłam po prostu zadzwonić. Aczkolwiek tamtego dnia jeszcze go nie znałam, więc czy miałoby to jakikolwiek sens?

Pora na wcielenie w życie planu B, a mianowicie siedzenia na dupie, dopóki nie zobaczę radiowozu. Wbrew pozorom brzmiał on najlepiej ze wszystkich, więc tak też zrobiłam.

Jednak cierpliwość nie była moją mocną stroną, bo zaledwie po czterdziestu minutach szlak mnie trafiał, a zespół niespokojnych nóg dawał o sobie znać. Stwierdziłam, że w ostateczności mogę podejść do pobliskiego sklepu, bo byłam głodna, przy okazji rozprostowując nogi. Przeszłam przez jezdnię, wchodząc do budynku. Zgarnęłam z półki kanapkę z tuńczykiem i sok jabłkowy, kierując się do kasy.

-...Kartą, czy gotówką?- spytała kasjerka, zczytując kody kreskowe.

-Kartą- mruknęłam, gdy z zewnątrz dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk silnika.

Zanim nastanie noc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz