Rozdział 37

2.3K 129 44
                                    

Jest wreszcie długo oczekiwany rozdział!
Wiem że czekaliście rekordowo długo, bo aż całe 2 tygodnie, ale miałam totalny zapierdziel, że nie dałam rady wrzucić rozdziału w poprzedni weekend.
Za to jest dłuższy, bo prawie 1000 słów...

______________________________________

*Barricade*

Megatron rozkazał vehiconom przygotować most kosmiczny, BR13* miał zostać wyrzucony gdzieś na kraniec  galaktyki. Oczywistym było, że najlepiej byłoby go zniszczyć, ale nie znaliśmy w zasadzie na to żadnego sposobu. Shockwave stworzył coś idealnego, co jednak zdecydowało się byśmy byli wrogami. Cóż... jego wybór. Teraz za to zapłaci.

Od śmierci gorsze mogło być tylko bezczynne wegetowanie. Bersh nie będzie mógł wydostać się z pojemnika, za to będzie miał szansę lewitować gdzieś w kosmosie przez... bardzo długo. Jest nieśmiertelny i nie może sam się zniszczyć, więc czeka go bezczynne siedzenie przez setki lat.

Nie byłbym w stanie opisać, o ile bardziej wolałbym po prostu zgasnąć. Widmo tak cholernej bezradności i produktywności było chore...

Megatron polecił, a raczej rozkazał, bym pojechał na patrol obejrzeć, co zostało po mieście po naszym ataku. Nie miałem zamiaru kolejny raz narażać się na zgaszenie, więc wszedłem w most i transformowałem w samochód.

Na powitanie zastałem wszędobylski dym i pozostałości po dawnej aglomeracji. Miejscami dopalał się jeszcze ogień, bo ludzie uciekli, zatem nie miał kto go zgasić. Niektóre budynki były doszczętnie zniszczone, ale trochę z nich nie było w aż tak opłakanym stanie. Powoli jechałem wzdłuż gruzów dalej.

Co jakiś czas spotykało się wraki vehiconów, które poległy w walce z autobotami. Jednak taki był ich los. Walka. Nie od dziś wiadomo, że żywot przeciętnego klona z reguły trwał od kilku do zaledwie kilkudziesięciu dni. Idąc na misję mieli się nastawiać, że z niej nie wrócą... Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić.

Jednak jeszcze bardziej nie potrafiłem zrozumieć idei życia ludzi. Było tak krótkie, że byłem w szoku, iż nie brakowało im motywacji do robienia czegokolwiek. Co więcej, nie każdy węglowiec gasnął śmiercią naturalną. Miliony z nich kończyły swój marny żywot dużo wcześniej, bo choroby, bo wypadki, bo jeden zabił drugiego.

Na dodatek Ziemia sama w sobie była jednym wielkim dziadostwem. Rośliny, drzewa, trawa i te durne, ocierające się i rysujące lakier kamienie! Po co? Poza tym  ludzie skutecznie ją pogarszali. I to był jeden z pierwszych powodów, dlaczego sklasyfikowaliśmy ich jako istoty o znikomym intelekcie, już gdy tu dolecieliśmy.

Od lat zatruwali tą nędzną planetkę, doskonale wiedząc jakie będzie to miało dla nich w przyszłości skutki. W ogóle nie potrafili myśleć do przodu. To było tak prymitywne...

Stop. Czemu znowu o tym myślałem? Ostatnio często przyłapywałem się na "zainteresowaniu" ludźmi. Za często. Co poszło nie tak? Kiedyś uważałem ich za niższy gatunek, którym nawet nie warto zaprzątać sobie procesora. Ale coś się zmieniło i średnio mi się to podobało.

Czy naprawdę to wina tego, że przez jakiś czas często rozmawiałem z człowiekiem? Zapewne tak. A ostrzegali...

Próbowałem sobie jednak przypomnieć, co skłoniło mnie wtedy do rozmowy z Adą. No to, że wiedziała gdzie jest laboratorium Bersha. Chociaż... to nie do końca dlatego jej wtedy nie zabiłem.

Po tym, jak mnie tam zaprowadziła miałem aż zanadto okazji, by to zrobić. Ba! Nawet powinienem. Przecież mogła powiedzieć każdemu, że mnie widziała, przyjechałoby wojsko i miałbym przejebane. Jednak z jakiś przyczyn pozwoliłem jej żyć.

To było współczucie? Zaśmiałem się z samego siebie w iskrze. Idiota. Nawet nie byłem zdolny do takich emocji.

Zatem... ciekawość. Coś w tym stylu, sam nie umiałem tego określić.

Ale gdy w trakcie ataku na miasto zobaczyłem na monitorze vehicona, chcącego ją zabić, poczułem strach, jakbym sam znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie! To było tak cholernie irytujące!

Czy naprawdę martwiłem się o węglowca? Kurwa, jak to w ogóle brzmi??

Czułem się zażenowany.

Jednak mimo tej całej niechęci dalej w kółko zadawałem sobie pytanie, gdzie teraz była? Autoboty zabrały ją do bazy, wspaniale. Ale. Co. Dalej?!

Nie obchodzi mnie to, powtarzałem w myślach w odpowiedzi na powracające pytanie. Miałem złudną nadzieję, że kłamstwo powtarzane wiele razy stanie się prawdą.

***Ada***

Promyki słońca oświetliły mi twarz, przez co skrzywiłam się, obracając na drugi bok. Po kilku minutach bezowocnej próby ponownego zaśnięcia, zrezygnowana podniosłam się do siadu, patrząc na zegarek. Kilkanaście po piątej, Słońce dopiero wzeszło, ale na dworze było już jasno.

Powoli wstałam z kanapy, od razu czując ból pleców, bo sofa, na której spałam nie należała do wygodnych. Przeciągnęłam się, rozprostowując stawy i ruszyłam w kierunku okna.

Niebo miało pastelowy, różowy odcień, a gdzieniegdzie było widać szaro pomarańczowe obłoczki. Uśmiechnęłam się kącikiem ust, opierając o parapet.
Jak ja dawno nie patrzyłam na wschód słońca.

W dali widoczne było pokaźne ogrodzenie, jak na porządną bazę wojskową przystało, A za nim mglisty las. Natomiast z prawej stały liczne wojskowe wozy, za którymi ciągnął się długi rząd hangarów.

Byłam w pokoju na parteże, więc postanowiłam pójść trochę pozwiedzać, jakkolwiek to brzmiało, póki Lennox spał. W końcu nie na co dzień jest się w tak ważnym miejscu. Może skończy się tylko na kazaniu, że nie powinnam, jeśli się dowie? Będę optymistyczna.

Uchyliłam okno i gdy zobaczyłam, że nikt nie patrzy, wyszłam na parapet i powoli przeszłam przez okno. Na zewnąrz była jeszcze lekka szarówka i było dość chłodno, ale miałam na sobie sweter. Przeszłam wzdłuż budynków i ruszyłam w kierunku dużego, pustego hangaru. Przycupnęłam przy ścianie i znów spojrzałam w niebo.

Widok był naprawdę ładny. Wprawdzie nie należałam do romantyków, którzy kochali patrzeć na takie rzeczy, ale zatrzymanie się na chwilę nikomu nie zaszkodzi. Poza tym, gdy byłam mała często oglądałam wschody słońca z mamą. Powtarzanie tego pozwalało mi poczuć, że w pewnym sensie przy mnie jest.

Po chwili jednak spochmurniałam, przypominając sobie, co czekało mnie za niecałe półtora tygodnia. Szkoła. Fakt, że miałam tam iść był dla mnie tak odległy i nierealny. Za dużo się w tym roku stało...

Jednak mimo złych wydarzeń, które miały jeszcze niedawno miejsce, czułam pewnego rodzaju nostalgię. Tęskniłam za czymś.

W ogóle... gdzie teraz był decepticon? I czy w ogóle gdzieś był? Przecież nie miałam nawet gwarancji, że żyje. Poza tym byłam tylko człowiekiem. Jeśli żyje, to znając życie za jakiś nawet nie będzie pamiętał mojego imienia.

Westchnęłam, opierając się o zimną ścianę. Musiałam przestać tak bardzo użalać się nad sobą. Czy było to równoznaczne z częściowym zamknięciem się na uczucia? Możliwe. Jednak w obecnej sytuacji na jakiś czas to było chyba najlepsze rozwiązanie.

___________________________________________

*BR13, chodzi po prostu o Bersha (kiedyś wyjaśnię te wszystkie nazwy XD)

Zanim nastanie noc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz