★★★

102 11 16
                                    

Długie, złote włosy – o tym śnił codziennie.

Złote włosy tańczące na wietrze. Złote włosy rozrzucone na czarnej satynie poduszki. Złote włosy na papierze książki. Złote włosy na jego piersi, drażniące jego zmysły przez zapach jaśminu i miodu. Och, te złote włosy...

Spróbował sprowadzić jej podświadomość do Przystani tylko jeden, jedyny raz. Był tak pijany, że zapomniał o tym, że jej umysł się na niego zamknął a Ozias najprawdopodobniej założył jej Srebrne Łańcuchy, przez co nie wyczuł jej na Więzi Gwiazd tego przeklętego dnia w Pałacu Trzech Bogiń. Nie zdziwił się, gdy jej nie zobaczył. Zamiast tego upił się do nieprzytomności, usypiając z jej rozerwanym naszyjnikiem z gwiazdką w ręku.

Czasami, kiedy się wybudzał z ciągłego snu, szukał jej obok. Przez moment myślał, że tam będzie; że będzie się do niego uśmiechała, odgarnie kosmyki, które wpadły mu do oczu i pocałuje leniwie na dzień dobry. Pozwalał tej iluzji przez chwilę żyć, kiełkować ciepłem i radością rozpierającą mu pierś. A potem przybliżał się do wyobrażenia, które nie istniało i minione wydarzenia do niego wracały. Bańka paru sekund błogiego zapomnienia pryskała i znów witał rzeczywistość. Rzeczywistość, która mogła wyglądać inaczej, gdyby tylko zrobił coś, co jej obiecał – nie zataił przed nią prawdy i wyznał jej wszystkie swoje bolesne obawy i sekrety, skoro ona wyznała mu swoje.

Nie mógł przestać czuć jej obecności.

Nie mógł przestać czuć jej zapachu otumaniającego go niczym alkohol, który w siebie wlewał; jej miękkiego dotyku sunącego wzdłuż jego już utęsknionego ciała.

Nie mógł o niej zapomnieć; o jej śmiechu, słowach, czynach i tym, że dała mu szansę; że dała szansę im, a on...

On to spierdolił po całości.

I to drugi raz.

Najgorsze w tym, że nie mógł po nią wyruszyć. Nie mógł jej sprowadzić z powrotem i wyznać już naprawdę wszystkiego, łącznie z powodami, dla których postanowił podzielić się z nią informacjami, sekretami i prawdą później, ponieważ odeszła dobrowolnie, prosząc go, żeby jej nie szukał. Opuściła go wyruszając z bogiem, którego tak bardzo nie znosił, a po tym wszystkim szczerze nienawidził.

Przez to wszystko zaczął pić.

W chwilach większej świadomości umysłu zastanawiał się nad powodem jego zachowania. Rozważał, czemu tak naprawdę zataił prawdę o Marii, jego nienarodzonym potomku, ich śmierci, sojuszu z Flanosem, byłej już niemożliwości śnienia, słowach, które usłyszał od matki w śnie i tym, że Vanessa jest i zawsze była Secundoską, aż wreszcie dochodził do konkluzji, że... że nie wiedział.

Niech bogowie, Wszechświat i coś silniejszego od nich trzyma go za słowa, ale nie wiedział. Może robił to podświadomie, ponieważ chciał ją chronić? Tak, ale... Pewien był jedynie tego, że nie chciał źle. Nie chciał zrzucić na nią tych informacji po tym, jak jej moce zniknęły, ponownie się pojawiły, a szepty nie dawały spokoju. Nie potrafił wyznać tych spraw, gdy dopiero co straciła matkę, myślała o zakończeniu swojego życia, a do tego starała się odnaleźć w Roharis. No i jeszcze ta sprawa z jakimś tajemniczym „W."

Jak miał wyznać jej w takich okolicznościach jeszcze więcej?

Jak miał zrzucić na nią następne informacje?

Może powinien?

Nie....

Tak.

Zdecydowanie tak.

Powinien.

Powinien zrobić to od razu, a nie odkładać to w czasie tak, jak pierwotnie planował, ponieważ Vanessa miała prawo wiedzieć. To jej się należało. To, jakby zareagowała nie znaczyło, że nie należała jej się owa wiedza. Byłby przecież przy niej. Pomógłby, gdyby go potrzebowała, a tak to... a tak to teraz nie tylko ona potrzebowała pomocy, ale i on. Zdawał sobie z tego sprawę.

Bastian znikał, usychał i umierał.

Z tęsknoty.

I swojej własnej głupoty.

Nigdy nie chciał dla niej źle, a mimo to, proszę bardzo. Stało się dokładnie to, czego najbardziej się obawiał.

Stracił ją.

Stracił, jak wszystkie ważne osoby w życiu.

Stracił kobietę, którą kochał mocno, tak mocno, jak nikogo przedtem.

Zburzył ich znajomość, zniszczył zaufanie, nawet działał wbrew układowi jaki z nią zawarł. Szczerość i zaufanie – wymagał tego od niej, a tymczasem sam jej tego nie zapewnił. Najgorsze było chyba w tym, że ona mu ufała, a on to zburzył. Owszem, teraz postąpiłby inaczej, zrobiłby wszystko inaczej, ale właśnie o to chodziło. Nie musiał naprawiać teraźniejszości. Zniszczył przeszłość. To ją musiał jej wyznać, żeby istniała jakaś przyszłość.

Przyszłość dla nich.

Szkoda tylko, że zdawał sobie sprawę z tego, że to jedynie marzenia głupca śniącego na jawie. Głupca, który stracił w jednej chwili wszystko.

Nienawidził się za zatajanie przed nią prawdy.

Nienawidził się, ponieważ, gdyby jej powiedział, przestałaby cierpieć i zastanawiać się czy oszalała.

Nienawidził się za to, że myślał, że postąpił dobrze.

Nienawidził się za to, że myślał, że w ten sposób ją ochroni.

Nienawidził się za to... za to wszystko, przez co musiała przez niego przejść.

Po prostu się nienawidził.

Jego ojciec miał rację – sam odebrał sobie coś cennego.

Sam odebrał sobie Vanessę.

Zdrajcy WszechświataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz