★★★

58 8 2
                                    

Zemsta.

W jej sercu istniała tylko ona. Nie było tam miejsca na litość, sprawiedliwość, pokój, zrozumienie. Nie. Tylko zemsta. Śliska, puchnąca, rozpierająca wewnętrznie zemsta.

Ale przedtem nie czuła nic.

Nie było w niej nic. Obudziła się po miesiącach snu, a wyrwanie się ze stanu beznadziei okazało się piękne.

Wspaniałe.

Silne.

Gorące oraz zimne.

Destrukcyjne.

I przez to zniknęła.

Zniknęła z drżących ruin na moment, podczas którego moce rozrywały ją od środka i robiły co chciały; pędziły na oślep, próbując wydostać się na zewnątrz. Dotarły w mgnieniu oka do głowy, w której wirowało. Prąd zanosił ją w dziwne miejsca. Nieznane. Pokazywał różne obrazy. Odkrywał przed nią drzwi za centrum Vity, pierwotne szlaki złotych gwiazd wyryte w ziemi, najgłębsze tajemnice Wszechświata, a ona mknęła prosto w jego środek rażący w oczy duszy. Przestała mieć śmiertelne ciało. Nie czuła go. Straciła je, kiedy moce z niego wystrzeliły. Stała się wszystkim i niczym. Szorstkim pyłem płynącym z prądem życia, miękką wodą ze źródła śmierci, stabilnym lądem i niebem pomiędzy nimi. Jej świadomość rozprysła się, po czym scaliła wraz z zimnem w opuszkach palców i gorącem rozpalającym każdą najmniejszą cząstkę ciała dziewczyny. Moce wróciły. Ona również do ruin Sanktuarium.

A potem pojawiły się miliony szeptów.

Jej głowa pękała. Pulsowała przez ich kakofonię; przez głosy z Otchłani, które pojawiły się mimo szarych kamieni zdobiących ciało Vanessy. Wykrzykiwały przeróżne rzeczy. Namawiały do złego, powtarzając najczęściej następujące słowa:

Zabij.

Przelej krew.

Wyrywaj dusze.

Rozerwij świat na kawałki.

Użyj Jej.

Użyj.

Użyj.

Użyj.

Vanessa starała się nie ulegać ich pokusom. Odepchnąć je jak zawsze, gdy zaczynały jej doskwierać. Tym razem przyszło jej to z łatwością. Nie była już tak podatna na ich pułapkę. Nie dała się podejść i wpłynąć jak w Bramie czy jeszcze wcześniej. Teraz stała się silniejsza. Wścieklejsza. Nie miała już nic do stracenia.

W odsunięciu się od głosów Przeklętych pomogła jej również nienawiść do Oziasa. I ta zemsta, która wraz z Vitą rozpalającą ją od środka szukała Oziasa.

Vanessa poruszała się powoli w ciemnej, gęstej mgle. Moce bóstw zniknęły. Demonusy również. W każdym razie nie widziała ich. Ale czuła niektóre. Czuła wszystko bardzo wyraźnie. Za wyraźne. Każdy nieoszlifowany kawałek życia w jej promieniu, każdy nierówny krok na wypalonej do czarności ziemi, najmniejszy podły oddech, groźne jęki i wycie przybliżające się z oddali. Vanessa stopiła się z otoczeniem, które połowicznie obumarło.

Znana melodia podpowiadała dziewczynie lokacje wszystkiego co żyło, ale i umarło. Podobnie jak miało to miejsce w Pałacu Trzech Bogiń. W takim razie była to od zawsze melodia życia i śmierci. To racjonalne, zważywszy na możliwości, którymi dysponowała. Po skorygowaniu samej siebie z łatwością znalazła Oziasa. Nie musiała błądzić, a zamiast tego przeszła przez zagruzowane pomieszczenie, które w trakcie jej wyzwolenia wzbogaciło się o dodatkowe dziury oraz inne niespodzianki, ale Vanessę interesował tylko Ozias. Tylko Władca Otchłani leżący gdzieś za ogromnym odłamkiem grafitu. Czarna krew oświetlona srebrem księżyca i pyłem miliona gwiazd pomogła jej ujrzeć poturbowane ciało bóstwa, próbujące wstać, ale na marne.

Zdrajcy WszechświataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz