Otchłań w pierwszych wyobrażeniach Vanessy wygląda zupełnie inaczej. Widziała oczami wyobraźni wieczny mrok, ognie pożerające wszystko na swojej drodzę, ból i strach wylewający się strumieni czy krzyczących ludzi. W związku z tym, szok, jaki przeżyła widząc słońce, zielone drzewa, czując na skórze ciepły wiatr albo słysząc śmiech lub muzykę, był czymś... niespodziewanym.
Zgodnie z obietnicą Ozias wypuścił ją do miasta tej niespodzianki. W towarzystwie trójki jej osobistej straży oraz dwóch dodatkowych strażników, przemieszczała się ulicami jednej z dzielnic Neverost niepostrzeżenie i niezauważenie, tylko dlatego, że Ozias nakazał im założyć gorszej jakości, znoszone, czarne peleryny i za żadne skarby Wszechświata zakazano im zdejmowania kapturów. W dodatku, czwórka strażników musiała podążać za Vanessą niczym cień, a Darius w razie czego, dostał zadanie odgrywania jej narzeczonego. To średnio spodobało się Vanessie ze względu na przeszłość, ale rozumiała w pełni, że ta nagła wizyta na ulicach miasta tego wymagała.
Twierdzę Końca, a stolicę dzieliła prosta droga. Zero przeszkód, poza bramą i murem pilnowanych przez chmary wojowników, mających zatrzymywać każdego pragnącego przekroczyć mury. Dziewczyna zdziwiła się więc, gdy zamiast wyprowadzić ją i wyruszyć drogą na świeżym powietrzu, Darius zaprowadził ją do lochów, skąd z kolei, za tajemniczymi drzwiami niedostępnymi dla wszystkich, wyprowadził tunelem do samego centrum stolicy. Podążali w kurzu, pajęczynach i świście powietrza, a drogę oświetlały im pochodnie wbite w ściany, aż wyłonili się na powierzchnię w jednej z gospod. To tam Vanessa poznała kobietę, która uśmiechała się do jej osobistego strażnika nad wyraz przyjaźnie i umożliwiła im wymknięcie się przez tylne drzwi na brukowaną ulicę.
Tego dnia słońce świeciło na niebie bez ani jednej chmurki, ale ciepło nie koniecznie dawało o sobie znać. Morska, wyczuwalna bryza w powietrzu ochładzała klimat. Vanessa na początku nie unosiła twarzy zbyt wysoko, w obawie, że ktoś ją rozpozna. Podziwiała tylko swoje stopy, przeszklone witryny sklepów oraz zmianę kamiennych uliczek na piasek, kiedy wkroczyli na ścieżkę obok rzeki i właśnie wtedy pozwoliła sobie na uniesienie wyżej wzroku.
Pilnując, aby z głowy nie zsunął się kaptur, obserwowała rosnące drzewa wzdłuż szerokiej rzeki, skąpane w białych kwiatach, których płatki unosiły się na wirującym wietrze. W oddali majaczył mały port, a po prawo i lewo, gdzie umiejscowiono liczne mosty, rozciągało się miasto złożone z kamienia, roślin, śmiechu i szmerów.
Czy to naprawdę się działo?
Czy ona spacerowała właśnie po miejscu, które wierzący wymyślonych religi Arakhnes uważali za przepełnione zupełnie czym innym?
Szok jej nie opuścił nawet, gdy skręciła w zabudowania już wyprostowana, a jej strażnicy powłóczyli się za nią w bezpiecznej odległości. Nikt się jej tu nie spodziewał. Księżniczka Otchłani wśród zwykłych mieszkańców spacerująca sobie ulicami stolicy udając jedną z nich? Prychnęła. Kto by pomyślał.
Wkroczyli przez tunel, świat opłynął w płachcie półcienia, melodyjny śmiech dwójki kobiet po lewo ich wyminął, a po chwili znaleźli się twarzą w twarz z odkryciem, które przyciągnęło zaciekawienie Vanessy.
Dziewczyna wpatrywała się w tace pełne piętrzących się, okrągłych bułeczek w różnych kolorach, podłużne wypieki wypchane suto kremem, inne obsypane cukrem pudrem albo różową polewą z uschniętymi płatkami kwiatów, małe ciasta usłane rządkami owoców, kwadratowe arcydzieła z ułożonymi od linijki malinami, a na samym środku witryny położono:
– Ciastka w kształcie gwiazd – zauważyła, wskazując palcem na złotawe odkrycie.
– To swego rodzaju tradycyjny wypiek w całym Roharis. Podstawowe i najpopularniejsze są bez dodatków. I za ich powstaniem stoi pewna dziecięca bajka – wyznał Darius, a zafascynowane oczy Vanessy wyjrzały na niego ociupinę spod kaptura. – Według niej istniał cukiernik, który obiecał sobie stworzyć najepsze ciastka w całym Roharis. Próbował i próbował, szukał i tworzył, eksperymentował, ale nic, co wychodziło spod jego rąk nie było dla niego odpowiednie. Pewnego dnia, po całym ciężkim dniu pracy, zmęczony i zrezygnowany, zapomniał posprzątać i zamknąć swoją cukiernię. I tej owej nocy, wydarzył się magiczny cud. Tej nocy spadły gwiazdy. Jedna z nich wślizgnęła się do cukierni oddanego swojej sprawie cukiernika i za sprawą złotego, gwieździstego pyłu, dodała szczypty magii do jego ciastek. Mężczyzna na drugi dzień, widząc mnóstwo złota w misce, która wcześniej go nie posiadała, postanowił upiec ciastka. I tak oto odkrył to czego szukał. Od tamtej pory dodawał za każdym razem odrobiny masy z poprzedniej porcji ciastek. Dlatego zawsze, każda partia tych wypieków dostaje trochę poprzedniej. I stąd najpierw przygotowuje się bazę w przeddzień pieczenia, a o poranku piekarze wycinają z niej gwiezdne kształty – oznajmił, wskazując dłonią na ciastka. – Niektórzy cukiernicy, tak jak tu, dodają złotą przyprawę, by nawiązać do tej bajki. Zmodyfikowano też tradycyjny przepis tworząc: korzenne, cytrusowe, z orzechami, nadzieniem, czekoladowe i wiele innych. Ja najczęściej biorę zwykłe albo z makiem.
CZYTASZ
Zdrajcy Wszechświata
FantasíaCzęść trzecia serii „Wieź Gwiazd" *Książka 18+* „Nie uciekniesz. My damy ci spokój, ale inne rzeczy? Możesz się odgradzać wszystkimi znanymi sposobami, ale nie uciekniesz przed niczym, co zostało ci przeznaczone, Vanesso." Niech gwiazdy wam sprzyjaj...