24. To dla dobra Wszechświata

62 8 0
                                    

Na zegarach wybiło południe, a rozkazujący ton Leyli poniósł się po sypialni Victora, gdy dziewczyna odsłoniła zamaszyście zasłony:

– Wstawaj, szczurze.

Właściciel przydzielonych mu komnat ani drgnął. Zawzięcie ślinił poduszkę, a promienie słońca podkreślały jego bladość zlewającą się z bielą posłania. Zdawał się być tak mocno pogrążony we śnie, że już samo to powiedziało dziewczynie wiele o jego wyczynach z  poprzedniej nocy. Zapach alkoholu i pusta, szklana butelka na podłodze, również.

Leyla potupała nogą, krzyżując ramiona na piersi. Zagryzła zęby i przeklinając samą siebie, ruszyła do posłania księcia. Victor oddychał spokojnie, gdy ta, pełna energii, potrząsnęła nim mocno.

– Szczurze! – krzyknęła tak głośno, by usłyszało ją całe piętro pałacu.

Książę wreszcie poderwał głowę z poduszki. Przekręcił się na bok, wyrzucając jednocześnie ręce w przód w marnej próbie samoobrony. Szerokie, zamglone oczy przebijały się przez burze białych kosmyków. Niezdarnie przetarł je z twarzy, mrugając zawzięcie.

– Leyla? – zapytał chrapliwie, krzywiąc się przy tym. Próbował usiąść, ale jego plecy same poleciały w tył. Złapał się za głowę obiema rękami, jęcząc cicho. – Chyba za dużo wczoraj wypiłem, ale wydaję mi się, że to ty. Ewentualnie to sen. Bardzo piękny sen.

Przewróciła oczami, słabo wzdychając. Odsunęła się w bok, ostatni raz obdarzając go powątpiewającym spojrzeniem, chociaż w głębi duszy współczuła mu takiego stanu. W końcu nie raz budziła się w o wiele gorszym.

– To ja, a nie sen. Wstawaj – rozkazała mu ponownie, zmierzając prężnie ku najbliższej sofie. – Ubieraj się w te swoje drogocenne łachmany i wybłagane od Shen pierścienie. Idziesz ze mną.

Odpowiedziało jej skrzypienie i odgłosy wygramoliwania się z pościeli.

– Oczywiście. Tak. Już się robi, najdroższa – wyrzucał z siebie z większą nutą energii. Kiwał też powoli głową, szukając zaspanym wzrokiem ubrań, które mimo podpitego stanu złożył poprzedniej nocy w kostkę niczym drogocenny skarb.

Leyla siedząc z nogą na nodze, przypatrywała się swoim paznokciom w zaciekawieniu. Zerkała ukradkiem spod rzęs na księcia próbującego leniwie wcisnąć przez głowę koszulę. Przygryzła dolną wargę, zawieszając wzrok na szramie na jego klatce piersiowej. W dalszym ciągu korciło ją, by poznać tajemnice w jaki sposób ją nabył. Samoistnie podwinęła rękaw czerwonej koszuli i przejechała palcami po własnej, największej i najwidoczniejszej bliźnie na prawym przedramieniu. Nierówność zrośniętej się skóry przypomniała jej o ojcu. Wzdrygnęła się. Szybko zakryła znamię, czując ciężar nieprzyjemnego wstydu, którego wyzbyła się już dawno. Wyrzuciła z myśli Tylusa. Nie mogąc się jeszcze upić, zajęła głowę obecnymi wydarzeniami, a w zasadzie Victorem, rozglądającym się zaspanie po pokoju w poszukiwaniu pierścieni.

Nie był w jej typie.

A może był?

Nie wiedziała, bo go nie posiadała. Nigdy nie potrafiła stwierdzić, co tak naprawdę pociągało ją w drugiej osobie. Kiedyś myślała, że budowa ciała, później wzrost, dalej głos, aż wreszcie sama nie miała pojęcia. To po prostu się działo. W takim razie co miał w sobie Victor, że nie mogła o nim przestać myśleć? Oczywiście oprócz oczu.

– A czy dowiem się gdzie idziemy? – zapytał, przerywając jej rozważania, nie tylko głosem, ale i zainteresowanym spojrzeniem.

Odchrząknęła głośno. Wzbiła się zwinnie w powietrze i przeskoczyła nad stolikiem. Wyminęła go szerokim łukiem, zmierzając do wyjścia. Żmudne kroki poszły w ślad za nią i śledziły całą drogę do drzwi, a tam wcisnęła mu w rękę pelerynę od Shen.

Zdrajcy WszechświataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz