★★★

92 8 47
                                    

Sanktuarium w Montero, a w zasadzie jego ruiny, okazały się większe niż budowla w Neverost. Tu miały cztery skrzydła, jedno zapadnięte pod stertą gruzu, a trzy inne, w tym największe, główne, straciły witraże w oknach i dach, dzięki czemu Vanessa mogła dostrzec wkradające się migoczące gwiazdy, na nagle powstałą noc. Całe konstelacje gwiazd świecące nad jej głową, które dodawały dziewczynie odwagi.

Usadzenie kolacji było bardzo proste. Dzieliło się na sekcje Secundosów i bóstw. U podnóża stołu siedzieli Secundosi, a na końcu bóstwa. Vanessę posadzono między Arlo, a Zolą, a po drugiej stronie blatu, centralnie przed nią, Verlota i Kerlit, dzieci boga mórz i oceanów oraz bogini pór roku. Towarzystwo niegroźne, zabawne, miłe, w którym czuła się dobrze. Trochę rozluźniona winem, a trochę ich żartami, wtopiła się w dobrą atmosferę unoszącą się w powietrzu.

To spotkanie różniło się dla Vanessy od innych. Może to perspektywa końca tych trzech dni za tym stała, może świadomość, że ludzie nie patrzyli już na nią podejrzliwie, a może pyszne jedzenie i napoje. A może wreszcie, po tylu godzinach, bólach głowy i kwestionowaniu samej siebie, Vanessa poczuła się pierwszy raz dobrze. Ta kolacja stała się dla niej tylko przyjemnością, bez niepotrzebnych zmartwień i obaw. Nikt nie zadawał jej przykrych, trudnych pytań wymagających złożonych odpowiedzi. Tutaj, pod gwieździstym niebem, otoczona roześmianymi ludźmi, czerwonymi płomieniami świec, zapachem potraw, białych kwiatów i trunków lejących się z kielicha do kielicha, poczuła pierwszy raz naprawdę, że pasowała do tych ludzi. Spięcie zniknęło, wewnętrzna blokada również. Była... sobą. Nie żadną Księżniczką, Secundoską, Boginią Życia, czy kimkolwiek innym. Była Vanessą i traktowała innych jak zwykłych ludzi. Jak jej rodzinę. Wielką, popapraną rodzinę.

Kolacja minęła szybko, ale nie wspólne świętowanie, na którym właśnie siedzieli już jakiś czas – przewidziano jeszcze zabawę oraz mowę końcową, którą w tym roku przeprowadzał Ozias.

Służący zabrali ze stołów talerze, pozostawili na nich tylko słodkości i napitki, a wszyscy skupili się na Oziasie wstającym ze swojego miejsca na krańcu blatu. Bóg odrząknął, postukał brzęcząco w puchar i przesuwając niebieskimi oczami po zebranych, mówił głośno:

– Dziękuję, moi drodzy, za nasz ostatni wspólny posiłek. Cieszę się ogromnie, że tegoroczne zebranie mimo kilku niedogodności i nieprzewidzianych zdarzeń, przebiegło w dobrej atmosferze. Wasz widok, siedzących przy jednym stole, dodaje mi nadziei. Nic nie zepsuje naszego grona, prawda? Nie ważne, co by się stało, będziemy dla siebie rodziną.

Vanessa rozejrzała się po uśmiechniętych zebranych, aż zatrzymała się ponownie na Oziasie kontynuującym wypowiedź i wznoszącym toast. Dopatrzyła się nikłego uśmieszku na ustach Arlo, który znajdował się tam rzadko, kiedy chodziło o jego ojca, a sama nabrała ochoty na pozostanie tu do wschodu słońca. Pewnie złote promienie rozeszłyby się po ruinach w rozproszeniu, uprzednio wkradając się do środka przez linię górską, zza której wstawały o świcie i układały do snu o zachodzie. Ciekawe, jakby to wyglądało. Tak samo Nebula znajdująca się właśnie za tymi górami, na wschód od Montero. Wcześniej, w swoich komnatach w Wielkim Pałacu, widziała jedynie zarys miejsca za mgłą schowanego za przełączą górską. Vanessa już znała ich lokacje i nazwy: Zakątek Żywiołów (Las Zapomnianych), Nieokiełznane Ziemie (Góry Popiołów), Królestwo Mroku (Cmentarzysko Nadziei), no i Silesium (Szepczące Góry).

Wiedziała, że zakazano wchodzić tam śmiertelnikom, ale ona nim nie była. Nie do końca. Może Ozias zgodzi się na wycieczkę przed nią, a nie w głąb niej? Nie ważne. Na razie słuchała go, gdy właśnie mówił o zjednoczeniu, pokoju i czymś jeszcze, aż jej oczy skupiły się na tym, co znajdowało się za jego plecami. Dziura w budowli zniszczyła gwieździste okno i pozostawiła jedynie framugę w kształcie dwóch dolnych trójkątów otwartych na świat. Wpatrywała się w to co za nią – w słabo widoczny zarys Nebuli za srebrzystą płachtą księżyca dzień po pełni. Zastanawiała się co skrywało się za tymi górami porośniętymi lasami? W głębi tej mgły? Jakie niebezpieczeństwa tam czyhały? Czy mieszkali tam jacyś dzicy ludzie? Plemienia? Czy ci wszyscy, którzy nie wracali zostali zjadani przez jakieś potwory? No i czemu bóstwa nie wykazywały chęci ich eksploracji, skoro oni zapewne mogli tam wejść i wyjść bez problemu?

Zdrajcy WszechświataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz