Po kłótni z Oziasem o odebranie jej dziewczynki, Vanessa kazała mu zabrać ze sobą Dariusa, który miał dać jej spokój na jedno popołudnie. Władca Otchłani nie chciał na to przystać tak łatwo. Vanessa zagroziła mu więc:
– Jeśli tego nie zrobisz, to urządzę ci prawdziwy pokaz ośmieszania nas w oczach innych. Obiecuję.
Ozias nie ryzykował. Odwołał na jedno popołudnie Dariusa z jej komnat, ale kazał stać przed drzwiami. Miała spokój. To znaczy, na trochę, ponieważ wkrótce potem odkryła w swojej kieszeni następną wiadomość od W. i od momentu przeczytania zawartości, z trudem przychodziło jej zebranie myśli.
I tutaj nawet nie chodziło o te słowa od W., a o całokształt wszystkiego. Powiedzenie, że miała dość, to za mało. Nie istniały słowa, które opisałyby jej stan. Z dnia na dzień stawała się wrakiem samej siebie schowanym w ładnym opakowaniu. Życie z niej ulatywało, ta przeklęta bransoletka coraz bardziej mąciła w głowie, a jej chłód powoli doskwierał nawet gdy nie zwracała na niego uwagi.
Chyba, że już oszalała bez reszty.
Pocieszała się tym, że tyle nie płakała. Nie krzyczała. Nie dała się swoim uczuciom. Od razu zamykała je w pudle wraz z innymi i odseparowała się. Nie miała czasu na przepracowanie ich. Zepchnęła je więc w głąb siebie, wiedząc, że gdy otworzy skrytkę, wybuchnie.
Ale na razie nie.
Na razie zajmowała się trzymaniem prosto głowy i obserwowaniu, jak służące wpinały jej we włosy diadem, który nosiła parę razy w Otchłani. Ozias uparł się, że ostatniego dnia musiała wyglądać najlepiej. Z tego też powodu podarował jej nową suknię, którą również na siebie włożyła – długa, z półprzezroczystego, cienkiego szarego materiału, z rozciętymi rękawami do ziemi. Głęboki dekolt ukazywał jej uwydatniony obojczyk z naszyjnikem od Oziasa, pod którym pas z kamieni podtrzymywał mocno spódnicę z kilku warstw. Górną część jej pleców zdobiły cekiny ułożone w gwiazdy z dodatkiem kamieni Otchłani, a na całym materiale wszystko świecące, mieniące się kamyczki. Vanessę zadziwiła jej lekkość. Wydawała się lżejsza od tego przesadzonego diademu na głowie. Będzie musiała się z nim pilnować, aby nie sprowokować go gwałtownych ruchem do wysunięcia się z włosów upiętych na wzór korony. Tak więc słowem podsumowania, wyglądała, jak prawdziwa księżniczka wyciągnięta z baśni.
Siedząc tak, i wpatrując się w siebie, pozwalała służącym na wszystko. Stała się lalką, a one dyrygowały jej kończynami, decydowały za nią i pozwalały w ciszy zastanawiać się nad trudami codzienności. Boleśnie świadoma własnego życia, próbowała się przekonać do tej nowej wersji siebie po raz tysięczny.
Na marne.
Vanessa nie dowierzała, że to ona. Patrzyła w znane jej rysy twarzy, ale coś było z nimi nie tak. Coś było z nią nie tak. Po raz kolejny nie potrafiła zrozumieć siebie, albo zmian, które zaszły w niej lub wokół niej.
Czy to było naprawdę jej życie?
Czy poprzednie nie wyglądało lepiej?
Czy każda jej decyzja i słowo było nieodpowiednie? Złe? Zepsute?
Nie znała odpowiedzi na te pytania. Szukała w sobie, ale znajdowała... nic. Pustkę.
Nie czuła nic.
I to ją przeraziło, ponieważ uświadomiła sobie, że tak teraz wyglądała rzeczywistość, którą sobie stworzyła. Była Secundoską, a miliony uważały ją za Boginię Życia nie tylko z tytułu. Miała wszystko i nic. Straciła siebie. Straciła sens. I stała się...
Stała się ptakiem w złotej klatce.
To znajome stwierdzenie przeraziło ją mocniej.
Przecież od samego początku o tym wiedziała, czemu więc dopiero teraz to w nią tak uderzyło?
– Vanesso.
Jej imię przebiło mury rozważań. Zamrugała, pozbywając się mgły sprzed oczu i ujrzała Oziasa w odbciu lustra, ubranego równie bogato i dostojnie co ona. Trzymał palce na wargach i obserwował ją z podziwem w rozszerzonych oczach. Służące odsunęły się od niej ze spuszczonymi głowami, kiedy Ozias stanął za jej plecami.
– Jestem... Jestem zachwycony. – Wypuścił z siebie ciężki oddech i nie przerywając kontaktu wzrokowego z Vanessą, rozkazał: – Zostawcie nas. – Kobiety posłusznie opuściły komnaty, a oczy Oziasa rozpływały się w blasku zachwytu. – Wyglądasz zjawiskowo, mój brylancie. Wyglądasz, jak... jak królowa, a nie księżniczka – mówił, a ona wpatrywała się w jeden punkt, do momentu, w którym Ozias nie nachylił się nad nią i delikatnym ruchem palców przekręcił jej głowę. Utrapienie w oczach boga stało się wręcz namacalne, wraz ze słowami: – Przepraszam cię, ale wiesz, że nie mogliśmy zatrzymać tego dziecka. Rozumiem, czemu ci tak na nim zależało. Naprawdę. Ja tylko troszczyłem się o twoje bezpieczeństwo, a ci ludzie... Złamali zasady. Narazili innych. Narazili przede wszystkim ciebie na niebezpieczeństwo i krzywdę. O mało cię nie staranowali. Rozumiesz mnie, prawda?
Pokiwała głową. Wiedziała. Martwił się o nią. O jej bezpieczeństwo. A dziewczynka i tak nie mogła z nią zostać. I tak musiałaby ją oddać.
– Co cię trapi? – ciągnął dalej, marszcząc brwi.
Nie miała siły odpowiadać. Nie miała siły na nic. Chciała... zniknąć. Rozpłynąć się. Spać całą wieczność dopóki nie obudzi się z tego koszmaru.
Powstrzymała się przed wyznaniem prawdy i skupiła się na graniu. Bardzo dobrze wychodziła jej rola posłusznej córki, stała się więc posłuszną Secundoską.
Tylko od kiedy nią była?
Odpowiedź na to pytanie stała się dla niej oczywista już dawno.
Od samego początku.
– Nic, jestem skołowana po tym, co się stało wcześniej – wyznała półprawdę.
– Rozumiem. Poczujesz się lepiej, kiedy opuścimy Wielki Pałac na kolację.
Zdziwiła się. Nie tak to miało wyglądać.
– Jak to opuścimy? To nie odbywa się to tutaj, według planu?
– Nie. W ostatniej chwili zmieniliśmy lokalizację ze względów bezpieczeństwa – odparł, gładząc ją po policzku. Czułość Oziasa stanowiła głęboki kontrast z jego wcześniejszym wybuchem złości, za którą oczywiście od razu przeprosił. Wzdrygnęła się na to wspomnienie, a gdy zjechał palcami po jej ramieniu i złączył ich palce, zdziwiła się jeszcze bardziej. Nie zastanawiała się nad tym gestem, ponieważ pociągnął ją w stronę wyjścia, na pewno zamierzając tym przyśpieszyć jej kroki. – Chodź, czekają na nas.
Idąc w eskorcie strażników Otchłani, doznała ogólnego szoku – odwzajemniała prawdziwe, nie udawane uśmiechy od ludzi z boskiego światka, którzy stali na korytarzach.
Każda osoba wyglądała... inaczej. Byli równie zachwyceni co Ozias, gdy zobaczył ją w tej kreacji. Ale czy to sprawka tego ubrania? Wątpiła. Czemu zmienili swoje nastawienie? Gdzie te niepewne spojrzenia? Podejrzliwość? Ta sytuacja przed Wielkim Pałacem tak na nich wpłynęła?
Nie ważne. Najważniejsze, że tak nagle, w jednej chwili, mały ciężar spadł z barków Vanessy. Ciekawe tylko, jak zachowywaliby się na widok jej mocy.
Właśnie.
Moce.
Już czas.
Nastał już czas.
– Oziasie, pragnę ci przypomnieć o twojej obietnicy – powiedziała i wyciągnęła prawy nadgarstek w górę, by mógł go lepiej zobaczyć. – Zdejmiesz mi to od razu po kolacji.
Odpowiedział jej położeniem dłoni na sercu i ciepłymi słowami:
– Oczywiście, Vanesso. Masz moje słowo, że tego wieczora twoje życie się odmieni.
Miała taką nadzieję. Naprawdę, ponieważ nie wiedziała ile jeszcze pociągnie w stanie, w jakim aktualnie się znajdowała.
CZYTASZ
Zdrajcy Wszechświata
Viễn tưởngCzęść trzecia serii „Wieź Gwiazd" *Książka 18+* „Nie uciekniesz. My damy ci spokój, ale inne rzeczy? Możesz się odgradzać wszystkimi znanymi sposobami, ale nie uciekniesz przed niczym, co zostało ci przeznaczone, Vanesso." Niech gwiazdy wam sprzyjaj...