★★★

82 11 5
                                    

Słońce zdążyło na dobre wstać nad światem Shen, a Vanessa, która nie zaznała potrzebnego snu, nie była gotowa na dzień. Nie była gotowa na nic. Życie ją opuściło.

Jeszcze długo po tym, jak dowiedziała się tej przytłaczającej, absolutnie niszczącej historii przez którą się rozpłakała, panowała cisza. Łzy z czasem zdążyły wyschnąć, ale ból głowy nie odstępował jej o krok. – to efekt usłyszanych słów Bastiana. Coraz słabszych, znikających, szeleszczących od rozgoryczenia i cierpienia, jakiego nigdy w życiu nie zaznała.

Ze względu na zachowanie należytej mu prywatności uczuć należących do owych wspomnień, nie starała się poczuć na własnej skórze jego bólu. Już samo to, że pachniał namacalnie rozpaczą jej wystarczyło. Usłyszała też go wystarczająco dużo. Dowiedziała się wystarczająco dużo i zrozumiała jeszcze więcej.

Przez cały czas Bastian i Vanessa siedzieli obok siebie. Stykali się ze sobą jedynie nogami. Zero przytulania. Zero większego dotyku. Zero czegokolwiek. Vanessa zesztywniała, a on, zatopiony w przeszłości, po prostu nie potrafił się odsunąć. Nie potrafił nawet na nią choć raz zerknąć. Przez to, gdy emocje zdążyły opaść, znaleźli się w dosyć niezręcznej sytuacji, w której wypadało coś powiedzieć i to ona zapoczątkowała rozmowę. Potrzebowała tego boleśnie. Jakoś zareagować, ponieważ z każdą myślą, gdy przypominała sobie, że pragnęła aby cierpiał, umarł,...

– Przepraszam... – wyszeptała rozpaczliwie, wyprostowując zgarbione plecy. Zdrętwiałe palce próbowały znaleźć sobie miejsce, ostatecznie spoczywając na jej udach. Przekręciła wykręconą w bólu, pomarszczoną własnym żalem twarz i kontynuowała: – Bogowie, tak bardzo, bardzo cię przepraszam. Wyrzucałam ci to tyle razy i śmiałam, wręcz gardziłam tw...

– Nie, Vanesso – wszedł w słowa dziewczyny, równocześnie spotykając się z jej oczami. Pozbawiona tchu, nie mogła oderwać wzroku od błyszczącej rozpaczy w jego. Od tych gwiazd, które prosiły o zrozumienie. – Rozumiem, czemu tak zareagowałaś. Biorąc pod uwagę wszystko co przeszłaś i co ja zrobiłem, twoje zachowanie było normalne. Naturalne. Otworzyłaś serce na potw...

– Nie jesteś potworem. Już ci to mówiłam – przerwała mu, kładąc dłoń na jego udzie. Delikatny, niebezpieczny impuls przeskoczył między nimi, zanim zniknął na dobre, pozostawiając ją w próbach zmienia jego zdania. – Potwory się nie rodzą. One się stwarzają, a ty nie stworzyłeś się sam na potwora. To wydarzenia cię nim zrobiły. Ja... – Nabrała powietrza przez usta i położyła dłoń na galopującym sercu. Napięcie między nimi podniosło jej włoski na karku. – Widzę cię, Bas. Ciebie całego, a nie tylko twoją przeszłość. Nie tylko twoją złą stronę. To nie ty. Już nie. Nie jesteś potworem. Jesteś Bastianem i jesteś tu teraz ze mną. Zawsze byłeś i już zawsze będziesz.

Nie potrzebowali słów. Wpatrywali się w siebie zawzięcie, wyrażając wszystko, co chcieli powiedzieć za pomocą gwieździstych oczu. I choć komnaty należały do Vanessy, nie kazała mu wyjść, gdy sama wstała z zamiarem odpoczynku. Nie dostała okazji, ponieważ zatrzymała się w miejscu na jego dalsze wyznania:

– Spotkałem się z Oziasem raz, wtedy, w Labiryncie. Powiedział mi o swoich przypuszczeniach, które, jak zresztą już wiesz, potwierdziły się. Potem krótko korespondowaliśmy. Pisałem mu, że wszystko ci powiem, wyjaśnię, porozmawiam z tobą i przekonamy się razem czy to prawda, tylko chciałem dać ci czas. Dać go nam. – Jego głos się zbliżył. Odwróciła się, spotykając go w połowie drogi. Szereg emocji przebiegł przez jego oczy. Tego spojrzenia miała nie zapomnieć nigdy. Tej szczerości, wręcz bolesnej. – Wiem, to było samolubne. Po raz kolejny zatajałem prawdę. Zabrałem ci możliwość odkrycia samej siebie, poznania odpowiedzi na kwapiące pytania, odebrania ciągłego przeczucia, że coś jest z tobą nie tak... – Zawiesił się. Uciekł od niej spojrzeniem na moment, zanim zebrał się zza dalszą część: – Teraz postąpiłbym inaczej. Już to wiem. I żałuję tego każdego dnia, każdej godziny, minuty, sekundy. Żałuję, ale nie naprawię przeszłości. Mogę cię jedynie przepraszać w nieskończoność. Błagać jak kiedyś o wybaczenie. Nie mogę cię prosić o nic więcej. Na pewno nie o... – Przerwał w pół zdania. Jego oczy się rozszerzyły. Przestąpił z nogi na nogę. Odchrząknął i stawiał powolne, małe kroki w przód, jednocześnie mówiąc: – Natomiast co do współpracy z Flanosem, albo moim ojcem. Nigdy, przenigdy – narysował stanowczą kreskę w powietrzu odkąd się znamy, z nimi nie współpracowałem. Przynajmniej nie tak, jak myślisz. Miałem uwolnić wybrankę Flanosa w zamian za pomoc w podarowaniu mi ewentualnego schronienia dla ciebie, Leyli, Rogersona. Nas. To było... Nie powinieniem zawierać takich sojuszów, ale wtedy to wydaw...

Zdrajcy WszechświataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz