★★★

108 10 33
                                    

Rezydencja Lilii.

Miejsce jej snów i koszmarów.

Miejsce, które uwielbiała i nienawidziła jednocześnie.

Miejsce jej dobrych i złych wspomnień.

Cały jej świat został schowany w tym budynku, tych ogrodach, pod tym słońcem i w klimacie śródziemnomorskiego powietrza. Odchodząc stąd, nie czuła nic. Doskonale pamiętała jaka chwilowa ulga ją ogarnęła. Zostawiła za sobą stare życie, zaczynając nowe. Naprawdę szczerze myślała i sądziła, że jej los się odmieni, gdy opuści to złote więzienie.

I zmieniło się.

Na gorsze.

Wracając do samej Rezydencji Lilii – nie istniało w Vanessie żadne głębsze przywiązanie do budynku; do tych ścian, przyjęć, monotonnych czynności i zajęć, które musiała wykonywać dzień w dzień i to z uśmiechem na ustach. Kłamstwo, którym żyła stało się przykrywką, a jedynie przywiązanie, jakie zawsze czuła, to to do ludzi tu mieszkających, a teraz...

Teraz już nie istnieli.

Zabrali ze sobą ostatnią cząstkę jej miłości do opustoszałego już budynku.

Nic się nie zmieniło. Wszystko wyglądało tak samo, jak w Przystani. Tak samo realnie, że przez jeden, głupi moment strach o to, że zza korytarza wyłoni się on, sparaliżował jej kroki. Dopiero zapach lili pomógł jej zrozumieć prawdę.

I to było jeszcze gorsze.

Jak w transie, podążała powoli korytarzami na samym dole, pozwalając temu przeklętemu odorowi kwiatów wsiąkać w nią i przynosić mdłości. Przez przytłaczającą ciszę przebijał się rytm jej przyspieszonego serca. Obijało się o nią boleśnie. Trzymała na nim dłonie, żeby je uspokoić, ale to działało na nic. Ono pędziło, wyprzedzając jej oddech, wyprzedzając kroki.

Ozias trzymał się z tyłu. Nic nie mówił. Nie dyrygował nią. Po prostu podążał za nią, gdy prowadziła ich od kuchni, aż po główny salon i jadalnie, ogród zimowy, kończąc na gabinecie jej ojca, a tam, wszystkie wspomnienia wróciły.

Znów ścisnęło ją w gardle i żołądku.

Znów się pociła, i stała się mała, bezbronna i...

Wszystko to zniknęło w sekundę.

On nie żył.

Pozostał po nim tylko ten smród i ukochany pokój, który okazał się pierwszym w tak złym stanie. Biurko opustoszało, zasłony zerwano, wszystkie księgi pospadały z regałów, szkło z barku alkoholowego pokrywało rozbitymi okruchami całą posadzkę, a stosy pojedynczych papierów rozrzucono.

Stąd wyciągnął go Casmir. Vanessa czuła to w kościach. Nie potrzebowała potwierdzenia Oziasa, kładącego właśnie rękę na jej ramieniu. Wyrwała się mu, nie przejmując się zamykaniem drzwi.

Służba.

Gdzie była służba?

Popędziła do ich wspólnego pokoju. Nie znalazła nikogo. W pralni, suszarni i w ich pokojach też nie. Panika przejmowała nad nią kontrolę. Wiedziała już, że nie zastanie ich żywych, ale...

Ale może ktoś przeżył.

Może chociaż jedna osoba zdążyła się schować przed tym kto stał za ich...

Morderstwem.

Zrezygnowała z wchodzenia na piętra. Zamiast tego rzuciła się biegiem ku ogrodom.

Ta przeklęta sukienka jej nie pomagała. Utrudniała wykonanie zadania, nawet, gdy wzięła w dłonie przedni materiał. Nawoływania Oziasa z tyłu również jej nie pomagały, a zamiast tego denerwowały. Przeszkadzały. Z chęcią kazałaby mu się zamknąć, ale nie potrafiła skłonić strun głosowych do współpracy. Biegła ile sił w nogach, pokonując kolejne metry. Podczas wypadnięcia na podwórze uderzyła w nią ściana powietrza. I właśnie to powietrze przyniosło rozwiązanie, którego szukała.

Zdrajcy WszechświataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz