★★★

89 8 3
                                    

Armia powstałych z grobów okazała się bardzo przydatna. I nie taka straszna. Może odrobinę zalatywała śmiercią, zgnilizną i rozkładem, ale przynajmniej pomagała wypełniając każde polecenie Vanessy.

Dziewczyna nawiązała z nimi z łatwością nić porozumienia. Niewidzialne połączenie umysłów, które działało na jakimś metafizycznym poziomie. Vanessa była głową operacji, a jej czyny wypełniali inni. Ona o czymś myślała – oni to robili. Tylko tyle. Krótko po wydaniu rozkazu zatrzymywania demonusów, odkryła, że działało to tak samo, jak w przypadku posłuszeństwa demonów. No tak, mogła się tego spodziewać, skoro byli jakiegoś rodzaju duszami i już wcześniej udało jej się nad nimi panować i zwrócić przeciwko Panu Ciemności. Tak więc i tym razem namówiła je do współpracy i zamieniała w pół-ludzi przez zwracanie im życia odebrane przez Tylusa, a następnie uśmiercała, oddając uwięzionym duszom wolność.

Używała śmierci i życia, ale to przeważnie tymi pierwszymi mocami dysponowała najbardziej. Gdy ktoś lub coś przebijało się przez mgłę i podchodziło do niej za blisko, od razu atakowała śmiercią. Jej ręce nie zdobiła bezpośrednio krew, ale zabijała. Słyszała łamanie się kości. Urywane oddechy. Upadki. Jęki. I czuła tą śmierci. Wir jej czarnych macek z prochu w powietrzu przesyconym krwią, ciemnością i złem, a jedyną dobrocią, którą Vanessa mogła uczynić, było przekazanie odebranego życia wszystkiemu dookoła.

Drzewa z wystającymi korzeniami rozrastały się, gęstniały, połykały rozgwieżdżone niebo, wynigały w jej stronę gałęzie, a Vanessa przechodziła między nimi podążając za swoją armią siejącą spustoszenie. Zdążyła się ubrudzić na dobre ziemią przesiąkniętą krwią, a demonusy ciągnęły do niej, śledziły każdy krok, jakby była jakimś magnesem. Kucała, klękała, upadła na kolana i twarz, przechodziła pod wystającymi korzeniami, łapała z coraz większym trudem powietrze w płuca, ale nie zapominała o destrukcji potworów. Posiadali nici życia w przeciwieństwie do demonów, więc bez problemu je rozrywała. Każdy kończył jako proch na wietrze niesionym ku górom Silesium. Wolała nie próbować przywracać demonusów do stanu ludzi przed skażeniem – w tym wilgotnym lesie czaiło się za dużo wrogów gotowych na ponowne zasilenie szeregów zła. Śmierć była ostateczna, ale zapewniała Vanessie pewność, że armia sojuszników Tylusa skutecznie maleje.

W pewnym momencie zaczęło się jej kręcić w głowie. Od wyciągniętych rąk bolały ramiona. Do tego zimno pochodzące od śmierci sprawiło, że jej palce zdrętwiały, usta zsiniały, a czarna krew zwolniła obieg. W skutek tego, zmęczona, stojąca na granicy wyczerpania Vanessa, traciła kontrolę nad sobą i niewidzialną więzią z żołnierzami. Pragnęła usiąść, odpocząć, położyć się spać, ale nie mogła. Musiała podtrzymywać swoją armię przy życiu. Musiała sama odbierać życia. I robiła to. Robiła do momentu, w którym mgła zesłana przez Tylusa nie zaczęła się przerzedzać, a ilość wrzeszczących, złaknionych jej krwi i życia wrogów, odwróciła atak.

Oraz drugiego, przełomowego, którego się zupełnie nie spodziewała.

Do momentu pochwycenia Leyli przez jej ojca.

Szczęście w możliwości obserwacji tego wydarzenia zdecydowanie nie było adekwatnym słowem. Vanessa znalazła się po prostu w odpowiednim miejscu, w którym jej przymykające się oczy rozwarły się, a zmęczenie wyparowało z ciała. Ona sama zastygła. Wrzask Leyli wywarł na niej przerażające wrażenie. Nie mogła się ruszyć. Nie to, co Tylus, który wpatrzony przed siebie, rzekł bardzo wyraźnie z kpiną:

– No i kto ma teraz przewagę, Bastianie?

Vanessa instynktownie powędrowała za jego słowami. Widziała Bastiana kroczącego przez powstałe drzewa. Miał uniesione dłonie i skorupę bez uczuć, ale Vanessa odzyskała ich połączenie. W ten sposób dowiedziała się, że Bastiana dręczyły potworne uczucia. Złość. Bezradność. Ale przede wszystkim strach. Strach tak ogromny, że zaczął dusić samą Vanessę.

Zdrajcy WszechświataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz