Armia powstałych z grobów okazała się bardzo przydatna. I nie taka straszna. Może odrobinę zalatywała śmiercią, zgnilizną i rozkładem, ale przynajmniej pomagała wypełniając każde polecenie Vanessy.
Dziewczyna nawiązała z nimi z łatwością nić porozumienia. Niewidzialne połączenie umysłów, które działało na jakimś metafizycznym poziomie. Vanessa była głową operacji, a jej czyny wypełniali inni. Ona o czymś myślała – oni to robili. Tylko tyle. Krótko po wydaniu rozkazu zatrzymywania demonusów, odkryła, że działało to tak samo, jak w przypadku posłuszeństwa demonów. No tak, mogła się tego spodziewać, skoro byli jakiegoś rodzaju duszami i już wcześniej udało jej się nad nimi panować i zwrócić przeciwko Panu Ciemności. Tak więc i tym razem namówiła je do współpracy i zamieniała w pół-ludzi przez zwracanie im życia odebrane przez Tylusa, a następnie uśmiercała, oddając uwięzionym duszom wolność.
Używała śmierci i życia, ale to przeważnie tymi pierwszymi mocami dysponowała najbardziej. Gdy ktoś lub coś przebijało się przez mgłę i podchodziło do niej za blisko, od razu atakowała śmiercią. Jej ręce nie zdobiła bezpośrednio krew, ale zabijała. Słyszała łamanie się kości. Urywane oddechy. Upadki. Jęki. I czuła tą śmierci. Wir jej czarnych macek z prochu w powietrzu przesyconym krwią, ciemnością i złem, a jedyną dobrocią, którą Vanessa mogła uczynić, było przekazanie odebranego życia wszystkiemu dookoła.
Drzewa z wystającymi korzeniami rozrastały się, gęstniały, połykały rozgwieżdżone niebo, wynigały w jej stronę gałęzie, a Vanessa przechodziła między nimi podążając za swoją armią siejącą spustoszenie. Zdążyła się ubrudzić na dobre ziemią przesiąkniętą krwią, a demonusy ciągnęły do niej, śledziły każdy krok, jakby była jakimś magnesem. Kucała, klękała, upadła na kolana i twarz, przechodziła pod wystającymi korzeniami, łapała z coraz większym trudem powietrze w płuca, ale nie zapominała o destrukcji potworów. Posiadali nici życia w przeciwieństwie do demonów, więc bez problemu je rozrywała. Każdy kończył jako proch na wietrze niesionym ku górom Silesium. Wolała nie próbować przywracać demonusów do stanu ludzi przed skażeniem – w tym wilgotnym lesie czaiło się za dużo wrogów gotowych na ponowne zasilenie szeregów zła. Śmierć była ostateczna, ale zapewniała Vanessie pewność, że armia sojuszników Tylusa skutecznie maleje.
W pewnym momencie zaczęło się jej kręcić w głowie. Od wyciągniętych rąk bolały ramiona. Do tego zimno pochodzące od śmierci sprawiło, że jej palce zdrętwiały, usta zsiniały, a czarna krew zwolniła obieg. W skutek tego, zmęczona, stojąca na granicy wyczerpania Vanessa, traciła kontrolę nad sobą i niewidzialną więzią z żołnierzami. Pragnęła usiąść, odpocząć, położyć się spać, ale nie mogła. Musiała podtrzymywać swoją armię przy życiu. Musiała sama odbierać życia. I robiła to. Robiła do momentu, w którym mgła zesłana przez Tylusa nie zaczęła się przerzedzać, a ilość wrzeszczących, złaknionych jej krwi i życia wrogów, odwróciła atak.
Oraz drugiego, przełomowego, którego się zupełnie nie spodziewała.
Do momentu pochwycenia Leyli przez jej ojca.
Szczęście w możliwości obserwacji tego wydarzenia zdecydowanie nie było adekwatnym słowem. Vanessa znalazła się po prostu w odpowiednim miejscu, w którym jej przymykające się oczy rozwarły się, a zmęczenie wyparowało z ciała. Ona sama zastygła. Wrzask Leyli wywarł na niej przerażające wrażenie. Nie mogła się ruszyć. Nie to, co Tylus, który wpatrzony przed siebie, rzekł bardzo wyraźnie z kpiną:
– No i kto ma teraz przewagę, Bastianie?
Vanessa instynktownie powędrowała za jego słowami. Widziała Bastiana kroczącego przez powstałe drzewa. Miał uniesione dłonie i skorupę bez uczuć, ale Vanessa odzyskała ich połączenie. W ten sposób dowiedziała się, że Bastiana dręczyły potworne uczucia. Złość. Bezradność. Ale przede wszystkim strach. Strach tak ogromny, że zaczął dusić samą Vanessę.
CZYTASZ
Zdrajcy Wszechświata
FantasyCzęść trzecia serii „Wieź Gwiazd" *Książka 18+* „Nie uciekniesz. My damy ci spokój, ale inne rzeczy? Możesz się odgradzać wszystkimi znanymi sposobami, ale nie uciekniesz przed niczym, co zostało ci przeznaczone, Vanesso." Niech gwiazdy wam sprzyjaj...