5. Szpiedzy i inne zaskakujące fakty

104 11 10
                                    

Brak obecności Rogersona nie pomógł Leyli ostudzić jej ciekawości. Wręcz przeciwnie. Gdy tylko zniknął, wychodząc cholera wie gdzie, ona zajęła się przeglądaniem jego domu w poszukiwania czegoś, co mogłoby jej pomóc rozszyfrować bardziej osobowość białego szczura.

Doprawdy nie wiedziała co w nią wstąpiło. Chodziła od pomieszczenia do pomieszczenia, zaglądając w każdy kąt, szukając byle czego przydatnego, a co znalazła? Absolutnie nic. Wysprzątany dom z dużą piwniczką z alkoholem. To wszystko. Żadnych obrazów z jego podobiznami, małych pamiątek po wycieczkach, zawstydzających suwenirów czy nawet książek. To był zwykły budynek bez duszy, bez historii i najważniejsze, bez zawalonej ubraniami garderoby, której się po nim spodziewała.

Może on też nie przywiązywał się do miejsca jak ona?

Może też nie widział potrzeby w kolekcjonowaniu rzeczy, a wspomnień?

Może schował to gdzie indziej?

A może jej niecodzienna, zaskakująca potrzeba zadawania pytań tylko zaszkodziła?

Frustracja wypruwała jej żyły. Z podenerwowania prawie rzuciła sztyletem w ścianę po raz drugi, ale zamiast tego opamiętała się i uderzyła w nią tylko pięścią. Zabolało. Bardzo.

Porzuciwszy pomysł większego niszczenia budynku, wypadła na nocne podwórze i wrzasnęła przeraźliwie długo, aż wszystkie nocne ptaki poderwały się do lotu. Żar wściekłości na nią samą nie dawał spokoju, próbując swoich sił w wydostaniu się na zewnątrz. Na marne. Leyla potrafiła panować nad tą rządzą.

Jeszcze.

Nie mogła siedzieć bezczynnie w środku, a potrzebowała się rozluźnić i zapomnieć o wszystkim, co dzisiaj powiedział i zrobił. Nie zamierzała dotykać alkoholu w tej przeklętej piwnicy.

Musiała zniknąć z posesji.

Ruszyła żwawo tą samą drogą, którą tu przyszli. Przeskoczyła na drugą stronę ogrodzenia bez problemu. Rozpuszczone włosy wpadły jej do oczu. Odgarnęła je prawą dłonią, czując ciężar na palcu. Poświęciła chwilę na podziwianie przepychu biżuterii. Zanim cokolwiek poczuła lub nabrała ochoty na pozbycie się go, przemknęła przez gęstwinę drzew wyruszając na poszukiwanie alkoholu.

Wszystkie mijane przez nią sklepy i restauracje zostały zamknięte, a ona wiedziała, że prędzej się zmęczy przez zbyt dużo rozmyślań, niż znajdzie coś otwartego. Postanowiła więc po prostu krążyć i próbować z każdym krokiem wyrzucać z głowy pojedyncze wspomnienia. Spacer miał jej pomóc. Spacer miał być czymś przyjemnym, ale tak się nie stało. Białe włosy i czerwony płaszcz ciągnęły się za nią. Nawiedzały. Stały się koszmarem.

Zaczęła więc biec, by się obudzić.

Biegła ile sił w nogach. Mijała ulice, zakręty, smród, bród i ubóstwo, wpadała na kałuże brudząc sobie płaszcz, nogi i buty, raz prawie się potknęła i wleciała w grupkę wracających skądś ludzi, aż wreszcie przystanęła. Zdyszana, położyła dłonie na udach i pochylona, przypomniała sobie słowa Rogersona.

„Wrócę późno, a ty postaraj się nie zwracać na siebie uwagi, kiedy będziesz wychodzić."

Cholera...

Skąd wiedział, że wyjdzie?

Wyczytał to z jej oczu albo twarzy? Jak ją przejrzał? Była tak przewidywalna?

I najgorsze w tym, że nie ufała mu, a pozwoliła gdzieś pójść.

Samemu.

Krew jej wrzała. Przeklęty, głupi imbecyl. Kopnęła w murek, widząc orzechowe tęczówki błyszczące rozbawieniem i wypuściła z siebie ogień, posyłając czerwony żar ku żwirowi. Na szczęście nikogo z nią nie było. Tylko ona i wspomnienia przyklejone do niej niczym nierozerwalny rzep.

Zdrajcy WszechświataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz