★★★

130 13 10
                                    

Choć Leyla nie doprowadziła się do maksymalnej granicy swoich możliwości, w jej organizmie znajdowało się za dużo niepożądanych substancji, w związku z czym jej udział w planie stawał się z każdym następnym wlanym w nią łykiem coraz bardziej wątpliwy, a przecież Victor musiał „umrzeć" jeszcze tej samej nocy.

Jego plan się sypał, wskazówki na zegarze pędziły niebezpiecznie szybko, podobnie jak serce, muzyka i Leyla, która się na niego obraziła. Na wpół nieprzytomnym umysłem próbowała już cztery razy zaznać szczęścia, którego jej nie podarował gdzie indziej, w ramionach mężczyzn lub kobiet. Za każdym razem udaremniał jej próby zaciągnięcia kogo innego do łóżka, odciągając pod byle jakim pretekstem, ta jednak nie wytrzymywała więcej niż pięć minut w jego towarzystwie i na powrót uciekała.

Na szczęście wszyscy znajdowali się w mocno podpitym, rozweselonym stanie. Nie zwracali na nich uwagi, ale mimo to Victor i tak zdawał sobie sprawę z tego, że zapamiętają każde ich przewinienie, a plotki z tego przyjęcia będą gościć na stołach wszystkich jego rodaków już jutro. Z tego właśnie powodu jego ruchy musiały być przemyślane.

A było to w cholerę trudne.

Jak miał wyzionąć ducha jednocześnie pilnując swojej „narzeczonej", która uciekała od niego za każdym razem i robiła mu na złość?

Chciałby to wiedzieć.

Jedynym sensownym rozwiązaniem wydawało mu się związanie jej i ukrycie gdzieś, gdzie nie narobiłaby większych kłopotów. Szkoda tylko, że to było niemożliwe. Jej umiejętności wyswobodzenia się za każdym razem z jego sideł były imponujące.

Swoją drogą goście bardzo ją polubili. Otwarcie z nimi rozmawiała, śmiała się i zachęcała do tańca oraz picia. Wszystko naprawdę mogłoby wyglądać wspaniale, gdyby nie to, że to przyjęcie było ustawką, mającą zapewnić mu wypisanie się z Arakhnes na dobre.

Minęła północ. Godzina zero. Nie powinien już tu być. Plan się jednak zmienił. Nieposłuszna Leyla z niego wypadła, pozostał tylko on. O dziwo nie odczuwał do niej żalu czy złości. Nie umiał się na nią wściec. Owszem, był odrobinę zawiedziony, ale nic więcej. Przyczyną tego mogło być to, że z łatwością sam poradziłby sobie z podpaleniem tego domu.

Tak naprawdę jego pierwotny plan nie przewidywał włączania do niego Leyli, ale gdy zobaczył ją podczas rozgrywki w pokera i usłyszał jej prośbę, wszystko się zmieniło. Od tamtej pory jego zamiary ewoluowały z każdym nowym posunięciem, tak, jak teraz.

Zmęczony, powiódł wzrokiem po zgromadzonych, których śmiech za niedługo przerodzi się w krzyki paniki. Nie będzie tęsknić ani trochę za życiem, jakie musiało wydawać się dla nich idealne. Daleko było mu do ideału. Naprawdę daleko.

Wypił szota na rozluźnienie i zapomnienie tego pocałunku, zdjął z ramiona marynarkę i zgarnął czerwony płaszcz wiszący na wieszaku w kącie pokoju. Rozpoczął poszukiwania Leyli, która znowu zniknęła z zasięgu jego wzroku. Musiał jej przekazać, że teraz to on wywoła zamieszanie, a ona niec...

Czyjeś palce zacisnęły się na jego barku z mocą godną zawodowego siłacza. Zanim książę się odwrócił, wiedział już, że to nie Leyla. Obcy, barczysty mężczyzna z tatuażami, zarostem i dosyć drogocennym strojem wojownika, cuchnący godzinami spędzonymi na bieganiu z delikatną wonią wiatru, upewnił go, że coś było nie tak, zanim ten wypuścił przez usta następujące słowa:

– Witaj, chodzący problemie.

Victor zmarszczył czoło, a mężczyzna wepchnął do ust końcówkę eklera, żując go dosyć... agresywnie. Obrzydzenie tym ubiorem i ogólnym brakiem ogłady, zagościło na usta Rogersona, mówiącego ze skrzywieniem:

Zdrajcy WszechświataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz