Leyla przełknęła gorzki smak łez i cierpienia, który gwałtownie się pojawił. Odrzuciła kurczowo trzymany sztylet na blat, a wszystkie świece w pokoju łącznie z kominkiem zgasły. Rozchyliła powieki. Przetarła oczy i pociągnęła nosem. Wpatrzyła się we własne dłonie, które dokonywały mnóstwa przebrzydłych czynów, po czym zerknęła wreszcie na Victora. Rozmazywał się przed jej oczami pełnymi nie wylanych łez. Uśmiechnęła się mimo bólu i wskazała na niego palcem, przy okazji zapalając świeczki na stole jednym pstryknięciem.
– Wiesz co, masz dokładnie takie same oczy jak on – wyznała słabo. – Identyczne. Ten sam orzechowy kolor. To prawdopodobnie one chronią cię od śmierci z moich rąk. Kiedy zobaczyłam cię pierwszy raz, miałam wrażenie, że jesteś jego pierdoloną reinkarnacją, a pierwotne Przeznaczenie, w które przestałam po tym wszystkim wierzyć, zrobiło sobie żart. Twój charakter różni się od jego. Chociaż on też na początku mnie wkurwiał. Wkurwialiśmy się nawzajem bardzo długo. Choć pamiętam, że przy naszym pierwszym spotkaniu jego orzechowe oczy... One były rozbawione. Tak, jak często są twoje. I to mnie denerwuję, bo gdy czasami patrzę na ciebie, widzę jego i budzi się we mnie coś dziwnego, ale.... ale wiem, że jego już nie ma. Mnie też już nie ma. To dziwne, wiesz? Wszechświat istnieje, ale ja czuję, że przestał dawno temu, tak jak ja i on. – Westchnęła ciężko i wyprostowała zgarbione plecy. Przetarła twarz i uderzyła dłońmi w uda, rozglądając się po salonie. – Kurwa, napiłabym się czegoś mocnego. Nie mam siły na ćwiczenia.
Nie podzieliła się do tej pory tymi wszystkimi przemyśleniami z nikim.
Nawet Bastian nie wiedział aż tyle, więc czemu królewski szczur dostąpił tego zaszczytu? Czemu był świadkiem jej prawie kolejnego załamania? No i dlaczego nie czuła z tego powodu wstydu, a jedyne co, to to, że on jej źle nie oceni?
Nie znała odpowiedzi na te pytania.
Rogerson był prawdziwie zdruzgotany. Pobladł tak bardzo, że wyglądał jak duch z kamienną twarzą. Nie ruszał się. Stracił władzę nad kończynami. Chyba nie spodziewał się takiego wyznania. Ona zresztą też nie spodziewała się, że mu to wszystko wyzna. To był... odruch, chwilowa decyzja, mająca przynieść ulgę, której pewnie pożałuje później, gdy zrozumie co zrobiła, ale na razie jakby powietrze z niej zeszło. Nie miała sił na zastanawianie się nad swoją decyzją.
– Leylo... – Wychrypiał jej imię. Wyciągnął ręce, jakby zamierzał ją dotknąć, ale zaraz z powrotem przyciągnął je do siebie. Przetarł twarz w geście bezradności. – Kurwa. Przepraszam. Ja...
Zamilkł, a ona przetarła oczy, pozbywając się resztek wstrzymanych łez, ale jedna i tak spłynęła po jej policzku. Pozbyła się jej szybko. Nabrała powietrza w bolące płuca i machnęła dłonią. Uniosła się na wiotkich nogach.
– Uwierz mi, to zaledwie kawałek niesprawiedliwości, która mnie spotkała, a teraz pozwól, że pójdę się przespać. Nie mam siły na dalszą rozmowę. Innym razem będziemy kontynuować tą grę. Obudź mnie, kiedy przyjdzie pora na moją część planu.
Rogerson nie zatrzymywał jej, kiedy wychodziła w popłochu.
Nie przyszedł, gdy z dziurą mogącą ją pochłonąć próbowała zasnąć.
Nie dał o sobie znaku, gdy wpatrywała się w sufit, pozwalając, by wspomnienia robiły z nią co tylko chciały.
Zostawił ją w spokoju, gdy łzy wreszcie polały się po jej policzkach, a Leyla utonęła w ich nieskończonym morzu.
CZYTASZ
Zdrajcy Wszechświata
FantasyCzęść trzecia serii „Wieź Gwiazd" *Książka 18+* „Nie uciekniesz. My damy ci spokój, ale inne rzeczy? Możesz się odgradzać wszystkimi znanymi sposobami, ale nie uciekniesz przed niczym, co zostało ci przeznaczone, Vanesso." Niech gwiazdy wam sprzyjaj...