★★★

95 13 21
                                    

Montero kojarzyło się mu z bólem głowy i ciągnącymi w nieskończoność spotkaniami towarzyskimi lub, o wiele rzadziej, strategicznymi. Na próżno było szukać w jego wspomnieniach emocji pozytywnych, obrazów lejącego się zewsząd wina, muzyki wylewającej się strumieniami i szeroko pojętej zabawy – Bastian nie korzystał z tego tak jak inni. On po prostu odbębniał rok w rok swój obowiązek pojawiania się tu wraz z Tylusem. Tyle. Zero przyjemności, odpoczynku i czerpania z piękna oraz rozrywek stolicy Silesium.

Tym razem miało się to zmienić.

Tym razem zabawi się inaczej, ale jak nigdy wcześniej.

Dzielnica bogactwa Montero mieściła się niestety prawie w centrum tego miasta, a co za tym idzie, miejsce docelowe do którego zmierzali, również. Po wysłuchaniu marudzenia Leyli, na rozpoczynający się sezon letnich upałów, i po przezwyciężaniu frustracji nad człapiącym powoli Victorem, udało mu się dojść w pobliże łaźni bez większych problemów.

Skrócili sobie drogę, przenosząc się z obrzeży, do jednej z biedniejszych dzielnic na północy stolicy. Resztę czasu do miejsca docelowego musieli przejść już o własnych nogach, aby nie wzbudzać podejrzeń, plus, Leyla musiała załatwić jemu i Victorowi, cienkie peleryny z kapturem na potrzeby zachowania anonimowości oraz stroje służących, mające im pomóc w Wielkim Pałacu. Bastian natomiast za pomocą i użyciem Rogersona, zajął się wysłaniem przez gońca pocztowego krótkiej wiadomości do właściciela łaźni, zapowiadającej ich przybycie. Pozostawiony aktualnie sam, zmuszony do siedzenia z Victorem na schodach w ciemnej, ciasnej alei, nie podnosił wzroku, udawał zmęczonego turystę opierającego się o kamienną framugę budynku.

Leyla miała rację – na dworzu naprawdę zrobiła się patelnia. Całe szczęście, że znaleźli schronienie w cieniu, w tym dosyć ustronnym miejscu; niestety śmierdzącym odorem zgnilizny, muszącej rozrastać się gdzieś głęboko w kanałach pod nimi.

– Przemyślałeś już co jej powiesz?

Próby przyzwyczajenia się Bastiana do pozycji w jakiej się właśnie usadowił, zostały przerwane przez Victora. Przekręcił głowę w bok i nie unosząc wzroku, przyjrzał się Rogersonowi. Jego białe włosy otulał turban zrobiony przez Leylę – nakrycie głowy miało zminimalizować przyciąganie uwagi, a po rozwinięciu, osłaniać jego wrażliwą twarz przed słońcem. Szkoda, że przy okazji wzmagało jego pot i drapanie się po głowie. Z tego też powodu Bastian nie zgodził się na takowe rozwiązanie.

– Słucham? – zapytał, nie rozumiejąc do czego nawiązywał książęcy szczur.

– Vanessie – odparł, pocierając materiał koszuli, jednocześnie łapiąc z nim kontakt wzrokowy. Śmiałość jego spojrzenia bez ani grama przerażenia o mało go nie zatkała. – Czy przemyślałeś już co jej powiesz?

Czy się przesłyszał, czy ten szczur naprawdę o to zapytał?

Niespodziewający się tego Bastian, wyprostował zgarbione plecy i odsunął się w bok na tyle, na ile mógł od denerwującego Rogersona.

– Ja... – Ugryzł się w język, zanim spłynęły z niego słowa prawdy. Odwrócił wzrok i ponownie się garbiąc, odburknął: – To nie twój interes.

– Trochę tak. Zostałem wplątany przez twoją siostrę w próby sprowadzenia jej do Przystani. To czyni mnie choć ociupinę związanym z tym interesem, nieprawdaż?

To pobudziło Bastiana bardziej niż kawa, której smaku brakowało mu od poranka.

O mały włos nie spadł ze schodów i nie krzyknął, zwracając tym na siebie uwagę przechodniów, przekraczających właśnie drogę przed nimi. Odchrząknął, zniżając twarz, podczas gdy Victor nie kwapił się, aby zasłonić swoją przed innymi – siedział wyprostowany, dostojny, prawdziwy książę.

Zdrajcy WszechświataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz