★★★

68 10 1
                                    

Choć wcześniej starała się rozpocząć nowe życie, nie udawało się jej. W związku z czym rozchwianie emocjonalne towarzyszyło Vanessie coraz częściej. Coraz częściej nie umiała zapanować nad samą sobą.

I nienawidziła się z tego powodu.

Nienawidziła się z wielu powodów i choć to nienormalne, ukojenie znajdowała w czarnej dziurze bólu.

Wcześniej myślała, że może kiedy wreszcie naprawdę doświadczyła szczęścia, uda się jej również znaleźć spokój.

Myliła się.

Szczęście było loterią, a ona nie dostała z niej żadnej nagrody.

Już lepsza była ta czarna dziura bez ładnej otoczki. Ona nie była kłamstwem. Nie wzbudzała nadziei. W niej nie spotykała niewiadomych o samej sobie; nic jej tam nie zaskakiwało. Tam mogła skupić się tylko na tym co najgorsze, a to przynosiło ukojenie; przynosiło stabilizację. Ból był okropny, ale potrzebowała go. Potrzebowała, bo ją napędzał, pozwalał funkcjonować, przeć do przodu i i zakopać emocje. Potrzebowała tej dziury cierpienia do której za każdym razem wkładała nowe bagaże – ona stała na granicy między prawdziwą Vanessą, a tą, która próbowała z całych sił być jak inni, normalni, zwyczajni ludzie.

Marnie jej to wychodziło.

Nie potrafiła być silna.

Nie potrafiła wziąć się w garść i przestać raz na zawsze się nad sobą użalać.

Nie radziła sobie w życiu.

Nie radziła sobie sama ze sobą, a co dopiero z problemami.

Nie umiała niczego przydatnego, skoro nawet zachowywanie się odpowiednio przychodziło jej z trudem.

Nie umiała zadowolonić i uszczęśliwić Oziasa, a zamiast tego, stała się dla niego pośmiewiskiem; kimś, na kim się zawiódł.

Jej ojciec miał rację. Nigdy się nie mylił. Przejrzał jej zepsucie już w dzieciństwie. Nie dziwiła się już czemu żywił do niej taką nienawiść. Próbowała to wypierać mnóstwo razy, ale w końcu i tak przyjęła prawdę.

Była samolubna, nieposłuszna, uparta i denerwująca.

Była najgorszym co mogło kogoś spotkać.

Niszczyła wszystko.

Psuła trucizną płynącą w jej żyłach, czynach, słowach.

To jej wina.

Jej wina.

Jej wina.

Jej.

Wina.

– Vanesso, słyszysz mnie? Muszę iść do ojca i rozeznać się trochę w tej... sytuacji. Zostawię cię tu z Dariusem, dobrze? On cię popilnuje. Odpocznij. Wyśpij się porządnie.

Vanessa siedziała zgarbiona na łóżku w przydzielonych jej komnatach. Ściskała narzutę, mieliła ją w dłoniach, próbowała rozkoszować się jej miękkością, ale i tak pozostawała drętwa, otępiała i przede wszystkim, przebywająca w swojej czarnej dziurze. Wpatrywała się przed siebie pustym wzrokiem. Głos Arlo był zdeformowany, dźwięczał gdzieś nad jej głową, a on sam, pochylający się nad nią, przypominał tylko białą plamę z niebieskimi drabinami.

To ich się uczepiła.

To po nich wspięła się na górę i wróciła do rzeczywistości, odkrywając błękitne oczy wpatrujące się w nią z przerażeniem.

– Odpocznij, dobrze? Połóż się i idź spać. Dopilnuję, żeby nikt tutaj już nie przychodził. – Złapał za jej bezwładne dłonie i mocno ścisnął. – Będzie dobrze. Naprawdę. Jak dla mnie nie zrobiłaś niczego złego. Nie przejmuj się tym. To co się dzisiaj stało nie definiuję cię i w żadnym stopniu nie wpływa na ciebie. Bóstwa i Secundosi robili o wiele gorsze rzeczy niż ty. Uwierz mi. I nie przejmuj się Oziasem. Czasami, gdy jest zły, najpierw mówi, a potem myśli. Odpocznij, Vanesso.

Zdrajcy WszechświataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz