★★★

59 8 0
                                    

Wyżywienie się na mięsie okazało się niewystarczające. Leyla potrzebowała jednej z kilku rzeczy, które przynosiły jej ulgę – upicia się, walki, ewentualnie ćwiczeń.

Ale nie mogła zrobić z tego niczego skoro zapewniła innych, że przygotuje posiłek.

Sama nie wiedziała już czemu się na to zgodziła. Nie przepadała za gotowaniem. Nie wychodziło jej to, a mimo to postanowiła się pofatygować do miasta, obmyślić co kupić, później to przytaszczyć, umyć, niedbale kroić i zrobić gulasz kojarzący się jej z tym światem. Wymagał on mnóstwa przypraw. Leyla lawirowała między kolorywmi straganami, wdychała duszącą woń zapachów, przyrządzanych dań i szukała składników, zajmując poszukiwaniami swoje myśli. To chyba właśnie dlatego zgodziła się pobawić w kucharza – musiała zająć czymś pożytecznym czas, żeby nie myśleć.

Szybko jednak odkryła, że to jej nie pomagało.

Dlatego wyżywała się na mięsie, które lądowało w garnku nad paleniskiem uprzednio przez nią rozpalonym. Victor po jej przeciwnej stronie zajmował się żmudnym krojeniem warzyw, krzywiąc się co rusz. Leyla zrobiła sobie z niego osobistego pomocnika, po tym jak zaczął jej kolejny raz truć dupę, że jej pomoże. Na szczęście książęcy szczur wypełniał polecenia śpiewająco, nie odzywając się niepytanym.

I to zaczęło jej w pewnym momencie przeszkadzać.

Ta jego cisza trwała za długo. W akcie desperacji, pragnąc wyzbyć się głosów z głowy i przerwać ciszę, zamierzała kazać mu paplać o byle czym: hazardzie, ubraniach, tym jak jest wspaniały, piękny, szlachetny, o czymkolwiek, ale nie zrobiła tego. Czemu? Bo ten idiota wpatrywał się w nią zawzięcie, notorycznie i denerwująco, ale odwracał wzrok, kiedy ona na niego zerkała. A to, jak na nią patrzył...

– Nie patrz tak na mnie – wyrzuciła z siebie sfrustrowana, wbijając czubek sztyletu w drewno. Głowica dyndała na boki, a Leyla obmyła dłonie w misce wody stojącej przy palących się świecach.

Victor uniósł podbródek w tym swoim dumnym, książęcym geście zakorzenionym głęboko w jego duszy, którego nie udało się strawić płomieniom.

– Jak, najdroższa?

Odpuściła sobie wściekły komentarz na temat nazywania jej tak, a zamiast tego wyznała gorzko:

– Jakbyś mi współczuł. Nie chcę tego. Nie chcę twojego współczucia, litości, tych gał zerkających na mnie co chwila – wyrzuciła z siebie, wycierając pośpiesznie ręce o spodnie. Potrzebowała się przebrać jak każdy z nich, ale przez to całe zamieszanie zapomniała ukraść im czegoś na przebranie. Kupić niczego niestety nie mogła. Ich pieniądze się skończyły, a jej skrytka w Silesium znajdowała się za daleko nawet jak na przenoszenie. Zresztą, nie ufała sobie, gdy jej kieszenie wypełniały somale. Jeszcze zaszłaby do jakiejś karczmy, żeby zapić myśli, uczucia, siebie. – Nie poprawiasz w ten sposób sytuacji.

Victor zacisnął wargi. Skinął krótko brudną głową.

– Dobrze – zgodził się, po czym dodał: – Zamknę więc oczy i postaram się nie stracić palców. Przywiązałem się do nich.

Jak powiedział, tak zrobił. Zamknął oczy, krojąc paprykę o połowę wolniej. Jego chude palce poplamione czerwienią, o mało nie zostały przecięte. Leyla już pochylała się nad blatem, wyciągając rękę, żeby zapobiec rozlaniu się krwi, ale Victor odciągnął swoją własną w odpowiednim momencie. Wyprostowała plecy, przyglądając się mu w zaciekawieniu bardziej z potrzeby zrozumienia go, niż z konieczności.

Nie przypominał już w żadnym stopniu księcia, którego poznała z nagą klatka piersiową w Sandrigham House. Jego poplamione, podarte i rozciągnięte ubrania nie wyglądały tak szlachetnie i perfekcyjnie jak kiedyś. Do tego ten dziwny kolor włosów i brak sygnetów. Nie widziała w nim też tego.... lekko narcystycznego, typowego dla książąt wywyższania się. Owszem, czasami wykazywał zalążki takiego zachowania, ale nie mogła nie zaprzeczyć, że się zmienił. Ona też się zmieniła, choć nie chciała tego przed sobą przyznać. Najbardziej jednak nie potrafiła przed sobą przyznać, że przyzwyczaiła się do niego. Jego paplaniny, uśmiechów, podtekstów, chęci pomocy albo denerwowania jej. Tego kim był. Po prostu do Rogersona.

Nim zaczęłaby go porównywać do Przestępcy, odchrząknęła i zapytała z ciekawością:

– Gotowałeś coś kiedykolwiek?

– Nie – potwierdził jej przypuszczenia, ale po chwili zmienił zdanie, wzruszając ramionami, w których zatopił głowę: – To znaczy... Gotowałem kiedyś ziemniaki i można powiedzieć, że je przegotowałem.

– Rozpuściły się?

Pokiwał głową, ze sklejonymi wargami układającymi się w próbach rozbawienia.

– A potem przywarły do dna garnka, stając się zwęgloną bryłą, kiedy woda wyparowała.

Parsknęła słabym śmiechem, mieszając drewnianą łyżką skwierczące mięso, które również o mało nie przywarło do dna, rujnując ich posiłek. Przeklęła pod nosem, przyciskając łyżkę do tego przeklętego garnka, który zaanektowała ze straganów otwieranych wieczorami.

– To dobrze. Nie będziesz mieć prawa do komentowania mojego gulaszu.

Mężczyzna przerwał nieporadne krojenie warzyw. Powędrował głową za jej głosem i powiedział z przekonaniem:

– Jestem pewny, że będzie wszystkim smakowało.

Zdradliwe łaskotki pojawiły się w jej sercu.

Jeden kącik ust Leyli uniósł się ku górze.

– Wiesz, lubię, kiedy twoje kłamstwa sprawiają, że czuję się lepiej.

Książę zaryzykował rozchyleniem powiek i spojrzał na nią spod powabnych rzęs, trzepocząc nimi niczym dama pierwszej klasy.

– Czy w takim razie w ramach nagrody, będę mógł się wreszcie wykąpać?

Jak dla niej mógł to zrobić i teraz, nie potrzebował jej zgody, ale...

– To zależy od tego, czy po zjedzeniu naszego wymyślnego dania nie zmienisz zdania co do sprzedawania mi słodkich kłamstw.

Victor posłał jej słaby, figlarny uśmiech, zamykając na powrót oczy. Sama Leyla, wiedząc, że już jej nie obserwował, uśmiechnęła się szeroko, sięgając po ostatnią część ich amatorskiego gulaszu – wino. Przechylając butelkę, lała na oko czerwonego trunku, dając swoją złotą radę Victorowi strącającemu niechcący połowę papryki na ziemię:

– Pamiętaj, dasz wina, będzie zjadliwe.

– Masz rację jak zawsze, najdroższa.

Uśmiechnęła się szerzej, wlewając w siebie resztę trunku.

Ale mimo tej rozmowy, zajęcia czymkolwiek myśli, próbami poprawienia sobie humoru, nie wyzbyła się przekonania, że jest słaba.

Okropna.

Beznadziejna.

I oddała się Tylusowi tak łatwo.

Nie walczyła z nim, bo...

Nie mogła.

Jego obecność. Słowa. Zapach. Cienie sztyletujące ją wewnętrznie. Boleśnie. Paraliżujące – to wszystko sprawiło, że na powrót stała się mała, samotna, bezbronna.

I nienawidziła się za to.

Bardzo się nienawidziła.

Zdrajcy WszechświataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz