★★★

60 6 2
                                    

Ostatni raz cieszył się tak mocno z obecności Mors bardzo, bardzo dawno temu, na jednym z pól walki Arakhnes. To wtedy sprowadził zarazę na pół kontynentu. Wówczas stopił się z nią bardziej, niż miało to miejsce wcześniej tej nocy, gdy postanowił pokazać wszystkim swoje możliwości. Wtedy Mors walczyła za niego, a tym razem to on walczył z nią.

W połączeniu z mocami po jego rodzicach, Bastian siał zniszczenie w ciele każdego przeciwnika, który do niego podchodził, a było ich mnóstwo. Tyle, że już ich nie rozróżniał. Musieli dołączyć do boga ciemności dopiero niedawno, ponieważ takiej liczby nie widział w Sanktuarium. Jego ojciec postarał się, aby ich ilość odbierała mu siły, wymagała od niego szybkości, zwinności i znajdowania się w wielu miejscach na raz.

Ale Tylus go nie docenił.

Sam pokazał mu jak siać zniszczenie dzięki ciemności. To on nauczył go sztuczek z wykręcaniem kości za pomocą widmowych prętów mroku. Do tego w połączeniu z przełamywaniem życia i dotykiem śmierci, otrzymywał rezultaty w postaci piętrzących się ciał, które znikały krótko później jako pył na wietrze lub stapiały się z mgłą zesłaną przez jego ojca. Pomagała mu ona w kamuflażu tak samo dobrze, jak wyrastające drzewa i rośliny.

Bastian nie przerywał wysysania życia z potworów i ludzi. Przekierowywał je na las za nim czy w wilgotną ziemię, przesiąkniętą skażonym życiem. Niestety przez to wszystko stracił Vanessę z oczu, ale czuł ją wyraźnie. Znajdowała się gdzieś bardzo blisko, zmęczona, oszołomiona, z determinacją godną wojownika. Pomagała mu jak zapowiedziała. Tworzyła z nim ten las i w jakiś sposób przemawiała do ich przeciwników – nawiązała połączenie, kierując żywe trupy i kościotrupy na demonusy. Kości opóźniały pojedyncze jednostki, rzucały się jedna na drugą, tworząc zapory. Ale tylko na krótko. Choć żaden demon nie ścierał się z nim bezpośrednio, to demonusy w końcu i tak wygrywały, a najgorsze w tym, że przybywały. Notorycznie, z każdej strony dochodziły do niego krzyki, zwierzęce jęki, odgłosy śmierci. Każdy z nich zamierzał go osłabić. Ugryźć. Zdenerwować.

Bastian nie ujrzał ojca. Tylus nie walczył. Posługiwał się innymi, aby wygrać,

Ale czy wygra?

Czy dostanie to, czego chciał?

Bastian posiadał w zanadrzu jeden as w rękawie, ale użycie go przyniosłoby okropne skutki. Mianowicie śmierć połowy Montero. Nie tylko ludzi czy zwierząt. Całkowita śmierć. Absolutne zniszczenie. Pozostawienie jedynie zgliszczy, na których powstać już nie mogłoby nic.

Bastian w przeciwieństwie do Pana Ciemności posiadał serce. Może i zostało skażone, nie należało do najlepszych i zdecydowanie mogłoby być lepsze, ale nie umiałby już siać takiego spustoszenia ze świadomością, że nic już nie przeżyje na tym terenie. Dlatego właśnie walczył za ruinami Montero w najmniej inwazyjny sposób. Zdyszany, atakowany raz po raz, modlił się tylko do Wszechświata, żeby to wystarczyło, bo jeśli nie, to naprawdę będzie musiał uciec się do użycia Mors w bardzo zły sposób.

Ociekające krwią zęby demonusa znalazły się na linii jego oczu, a długi jęzor jak u jaszczurki pragnął opleść się wokół szyi. Mężczyzna kucnął, jednocześnie pochwycił życie dwóch innych demonusów za jego plecami i zaciskając pięść, wyrwał je, zabijając przeciwników. Opadli na ziemię przesiąkniętą czarną krwią, a Bastian stąpając po nich, zamieniał ciała w pył i kierował się za Więzią Gwiazd. Musiał znaleźć Vanessę i walczyć przy jej boku. Musiał mieć pewność, że nic jej nie jest.

Mijał usychające rośliny będące efektem mocy jego i Vanessy, ale znajdował też świeże, zupełnie nowe – istniała więc nadzieja, że ten kawałek lasu nie obumrze do końca. Ku jego zaskoczeniu na drodzę spotkał kogoś, kogo się nie spodziewał – Selię i Dubiusa. Bogini roztapiała przeciwników ogniem, ale jedynie zwykli ludzie tracili skórę, nie demonusy, które biegały dookoła rozświetlając ciemność płonącymi ciałami. Dubius natomiast przywoływał światło oślepiające je, ale nie likwidujące. Jego blask rozmywał cienie Tylusa, dzięki czemu Król Ciszy mógł dojrzeć lepiej większą ilość terenu i Runę strzelającą z łuku do strażników bogów w sojuszu. Jeszcze dalej Bastian ujrzał lód i odpowiadającą za niego boginię, usłyszał też melodię boga muzyki i sztuki, mignęła mu też złota osoba Shen.

Bastian myślał, że wszystkie bóstwa pozostały w środku ruin albo odeszły, ale najwyraźniej nie. To dobrze. Mieli jednak jakieś dobre zamiary i chęć pomocy.

Po krótkiej obserwacji zatoczył łuk na terenie bez mgły i pozbył się następnych demonusów oraz kilku żołnierzy Flanosa. Po wytarciu rąk poplamionych krwią o już i tak brudne ubranie, skupił się ponownie na Vanessie po drugiej stronie. Tęsknił za tym. Za każdą możliwością jaką dawało im to, czym zostali połączeni. Za wszystkich co z nią związane. Nie mógł jej znów stracić.

Aktualnie straciłby i siostrę, ponieważ ta, magicznie, zupełnie niespodziewanie wpadła na jego plecy.

Odwrócił się z zamiarem unicestwienia jakiegoś bardzo cichego demonusa, którego nie wyczuły jego zmysły, ale znajomy widok czarnych włosów z czerwonymi pasemkami pomógł mu schować moce. Cofnął się o pół kroku.

– Leyla? – zapytał najpierw łagodnie, po czym, na widok jej głupkowatego uśmiechu dodał złości w podwyższonym tonie: – Leyla! Co ty u licha tu robisz?! Nie widzisz, że tu jest niebezpiecznie?!

– Ciebie też miło widzieć, Bas – przywitała się urokliwie.

Wypuścił nadmiar powietrza przez nos. Policzył do trzech z przymkniętymi oczami.

– Czemu się mnie nie posłuchałaś, L? – zapytał, ale doskonale znał odpowiedź, którą i tak mu podała:

– Naprawdę sądziłeś, że ominę taką zabawę? Dobrze wiesz, że tam gdzie niebezpieczeństwo, tam i ja. Jeśli mogę uczestniczyć w zabawie sztyletami, to korzystam. Ale w tym przypadku ani moje sztylety ani moce nie działają. Trzeba tym potworom odcinać głowy mieczem z dodatkiem Kamieni Otchłani. No ale tobie wystarcza śmierć.

Nie zdążył zapytać się skąd o tym wiedziała, ponieważ zademonstrowała mu ten fakt na żywym przykładzie.

Demonus przeskoczył nad wystającym korzeniem ze swoją nadnaturalną szybkością i wypadł tuż za Bastianem. Zamierzał na niego skoczyć i na pewno ugryźć, ale Leyla była szybsza, przepowiadając ten atak. Przecisnęła się obok brata, zrobiła wyskok, a miecz w jej dłoni przeciął powietrze ze świstem. Mokra osoka zabrudziła mu plecy, a Leyli twarz. Dziewczyna przetarła ją niedbale, rozmywając czarną maź. W połączeniu z jej czerwonymi oczami oraz szerokim uśmiechem, dodała jej przerażających cech wojowniczki bez skrupułów.

– Nie musisz dziękować, braciszku.

Bastian zapatrzył się w głowę leżącą obok jego stóp. Nie zrastała się. Szpiczaste zębiska i czarne ślepia wpatrywały się w go z żarłocznym głodem. W dół jego kręgosłupa przepłynął zimny dreszcz.

– Leyl...

Urwał, podczas unoszenia twarzy, ponieważ jego siostra zniknęła mu sprzed oczu. Pognała gdzieś w dal, a on widział jej oddalające się plecy, kierujące się na pustą przestrzeń bez tych ogromnych, powyginanych drzew, aż nagle stanęła. Serce Bastiana również.

Tylko Leyla nie zatrzymała się z własnej woli.

Ich ojciec wyszedł z plamy ciemności powstałej znikąd. Leyla cofnęła się gwałtownie. Ugięła nogi i zrobiła to, czego obawiał się jej brat – zaatakowała ich ojca. Teoretycznie, to jedynie spróbowała, ponieważ jej ręka została nieoczekiwana owinięta plątaniną cieni. Miecz z Otchłani wypadł. Ona zgięła się w pół. Do uszu Bastiana dotarł jej krzyk. Pragnął ruszyć, rwał się na pomoc, ale jego nogi wtopiły się w mokry teren. Mógł tylko obserwować, jak Tylus unieruchomił ręce Leyli, odwrócił ją twarzą do niego i przyłożył jej własny sztylet do gardła. Pan Ciemności nawiązał z nim bezpośredni kontakt, gdy Leyla przestała się ruszać.

Bastian stanął nagle jedną nogą na granicy Zaświatów.

Zdrajcy WszechświataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz