70.

59 6 9
                                    

To dziś. Dziś się wszystko skończy. To cierpienie, ten ból. Zaczniemy nowe życie. Ludzie w tym państwie rozpoczną nowe życie. Bez marionetek. Bez zła. Przynjamniej taką mam nadzije. Mam nadzieję, że wszystkie nasze starania nie pójdą na nic.

- Nieźle wyglądasz - mruknąłem podchodząc do Emanuela.

Chłopak miał na sobie czarny golf, na nim kamizelkę kulo odborną, na niej kurtkę z wielką ilością kieszeni. Czarne bojówki i glany. Przy pasku miał broń i parę innych potrzebnych rzeczy. Do kurkti miał podpiętą, krutkofalówke i latarkę. Na rękach miał rękawiczki, a w jednej dłoni trzymał maskę przeciw gazową.

- Masz na sobie to samo - obrócił się do mnie z lekkim uśmiechem.

- Tak. Ale to ty masz butle z tlenem - wskazałem na jego plecak - I to ty odrywasz tu ważną rolę - podszedłem bliżej chłopaka - Wszystko dobrze?

- Tak. Tylko nie rozumiem tej butli. Tlen jest ławto plany, wybuchnę tam.

- Nie. Nie wybuchniesz - westchnąłem - Wchodząc do kopuły korzystasz z tlenu. Kiedy odpalasz bomby, zostawiasz butle i wybiegasz. Dziesięć minut. Pamiętaj.

- Dobra. - przymknął oczy - Dam radę.

- Dasz radę - powtórzyłem - Jak było wczoraj?

- Dobrze. Od dawna nie spędziłem tak dobrze dnia... Z nimi. - otworzył delikatnie oczy - Cieszę się, że to był mój ostani dzień. Że właśnie tak wyglądał. A twój?

- Też był dobry. Cieszy mnie to. - przytuliłem chłopaka.

- Kocham cię Mikael - wymamrotał w moje włosy.

- Jak tego nie przeżyjesz to cię zabije - syknąłem a ten się zaśmiał - Jestem poważny. Znajdę sposób aby cie ożywić, i cię zabije.

- Jasne jasne - odsunął lekko moją głowę - To samo tyczy się ciebie - położył rękę na moim policzku.

Posłałem mu uśmiech, a następnie stanąłem na palcach i załączyłem nasze usta. Czułem jak jego ciepłe i miękkie usta wykrzywiają, się w uśmiechu. Nasze szczęście nie trwało jednak długo, ponieważ do pomieszczenia wparował mój brat.

- Boże - jęknął załamany - Znajdźcie Boga w waszych sercach.

Na jego komentarz się zaśmiałem i odsunąłem do chłopaka.

- Czego chcesz? - spytałem.

- Jedziemy. Chodźcie. Nie mamy czasu na wasze, miłostki do siebie - odwrócił się na pięcie po czym odszedł.

Westchnąłem, i złapałem chłopaka za rękę. W ciszy poszliśmy do wyznaczonego samochodu, w którym siedział jeszcze Vincent i paru innych mężczyzn z bronią. Usiedliśmy z boku i staraliśmy się unikać, spojrzeń tamtych gości. Vin za to ciągle i to ciągle coś do nas mówił. Przez całą drogę. Zdaje sobie sprawę z tego, że on nie wie co znaczy dla nas ta misja ale, panie niech się zamknie. Potrzebuję ciszy. Emanuel też. Żadne z nas dobrze sobie nie radzi w tym momencie.

- Ej ty - poraz kolejny jakiś gość nas zaczepił - Nie wyglądasz na mordercę. Jak się tu znalazłeś?

Nie wiem do kogo było skierowane pytanie, więc je zignorowałem.

- Bo nie jestem mordercą - wysyczał Emanuel - Nie wasz zasrany interes co tu robię.

- Oho czyżby kolega myślał, że jest lepszy od nas? - zaśmiał się inny.

- Nawet jeśli tak jest, to co mi zrobicie? Jesteście zwykłymi gnidami.

- A mimo to jedziesz z nami, aby zrobić to samo co my - wyjaśnił ten pierwszy.

ILUZJA -BXB-Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz