5

1.1K 65 0
                                        

(Rozdział nie sprawdzony)

Wpatrywałam się w zachodzące słońce popijając jakiś trunek.
Siedziałam w jakiejś opustoszałej fabrycę, lubiłam to miejsce z okna był ładny widok na zachodzące słońce.

Wolałam biegać niż siedzieć na tyłku ale niekiedy Uqne stawała się wyzwaniem, w sumie kojarzyła mi się z wilkiem siedzącym w głowie wilkołaka gdy jest w ludzkiej postaci. Jednak moja siostra nie odzywała się czułam jedynie, że jest, uczepiona mnie kurczowo przez siedemnaście lat.

Jeśli przybierałam swoją drogą postać i patrzyłam w lustro widziałam ją i jej ciekawskie oczka. Stała w swoich dwóch obliczach przypisanych przez przeznaczenie. Nie miała swojej twarzy, była tylko życiem istniejącym na łasce śmierci.

Wystarczyłoby poderżnięcie gardła żeby pozbyć się Uqne. Jednak nie zrobiłam tego mimo, że wybierałam kto ma umżeć sama średnio chciałam tego doświadczyć.

Chyba bałam się śmierci, chyba bałam się samej siebie. Zawsze mogłam sprawdzić kto, jak i kiedy zginie, nie ja to po prostu wiedziałam. Jednak kiedy w głowie przeglądałam katalog pogrzebów, nie mogłam spojrzeć na jej datę.

Co prawda mogłabym wtedy odpowiednio zaingerować ratując jej duszę. Jednak równowaga między życiem a śmiercią musi być zachowana jak nie ona to ktoś inny. Była jeszcze możliwość, że dusza Uqne jest warta więcej, pamiętam jak raz ratując jedną dziewczynę wywołałam śmierć czterech innych.

Niestety równowaga w przyrodzie była dziwna, jednak każdy w końcu gimnął, odwlekane było tylko nieuniknione. Jednak czy można zarzucić odwlekanie śmierci komuś kto nie wie, kiedy umrze?

Nic tylko załamywać się i płakać nad grobem. Sama nie byłam do końca bezduszna, jednak miałam momenty, kiedy cały świat był mi dziwny i zbyt delikatny.

Zastanawiałam się wtedy jak można płakać, krzyczeć, lub po prostu śmiać.
Wtedy wszystkie emocje wydawały się zbyt dalekie żeby należały do ciebie.

Nie byłam jakoś wybitnie wyjątkowa, może rzadka niczym figurka kolekcjonerska ale nie wyjątkowa.

Zerknęłam na kaburę na moim lewym udzie, to w niej trzymałam pistolet domowej roboty. Mimo, że miałam go dość krótko był niczym przedłużenie mojej lewej ręki. I tylko do niej pasował, większość mojej broni palnej była lewostronna, przez co dla większości bezużyteczna.

O broń z kości trzeba specyficznie dbać żeby niepożółkła, musiałam ją szorować pastą do zębów. Niestety jeśli chcesz coś nietypowego równie nietypowo musisz się z tym opchodzić.

Siedziałam na dziwnym szerokim parapecie okna fabryki, słońce grzało moją skórę. Jeszcze trzy lata temu była jeszcze zupełnie biała, jak kość, teraz wyglądała jakby ktoś dolał do niej beżu, była dość matowa. Tak samo usta, były za bardzo pozbawione blasku żeby nadać im miano malinowych.

Piętro niżej usłyszałam czyjeś ciężkie, pewne kroki, męskie. Średnio zwróciłam na to uwagę prawdopodobieństwo, że przyszedł tu po to by mnie zabić było zbyt małę.

Zrzuciłam jedynie koszulę z barków ukazując dwie pionowę dziury pod łopatkami. Wyciągnęłam skrzydła, moje plecy przez chwilę przeszył ból, lecz trwało to zbyt krótko żeby choćby otworzyć usta.

Skrzydła były na tyle częste i charakterystyczne dla demonów, że część ich nie chowała o ile mogła. Więc mogły stanowić ,,niewidoczną'' broń jak i tarczę.

Jednak skrzydła umiały być równie upierdliwe co rodzeństwo. Na początku przypominają złamaną kończyne, później gdy zaczynasz się z nią oswajać okazuję się, że waży tonę i nie ma mowy o staniu z nimi dłużej niż kwadrans. Następnie, kiedy już w pełni możesz nimi ruszać bolą niczym zakwasy, no i na koniec uczucie nadwyrężenia pleców. Co prawda można się nauczyć latać, lecz nie każdy ma ochotę, aż tak bardzo nie przeszkadzały. Stawały się nawet czymś w rodzaju wspornika.

Uwiązałam koszulę u pasa i dalej zerkałam na słońce, które było na tyle nisko, że przestało mnie razić.

-ładnie pachniesz.- usłyszałam męski głos, nie odwróciłam się, był to demon.- czymś w rodzaju jeżyn i gumy balonowej. Gdzie twoje perfumy?

-dzięki. Co cię sprowadza? Bo wątpię, że przyszedłeś oglądać widoki.- mruknęłam upijając whisky. Ciepło rozeszło się po moim organiźmie i równie szybko jak przyszło odeszło we wspomnienia.

-będziesz miała kolegę w szkolę.- Conrad był jednym z posłańców także miał skrzydła, lecz nie pokrytę piórami. Jego skrzydła można było porównać do tych które posiadają nietoperze.

-fajnie co takiego zrobił, że akurat ląduję pod moję skrzydła? Czy jest na tyle zły, że wyleciał z każdej szkoły i tylko ta mu została? Czy to może mnie chcecie mieć na oku?- słońce już praktycznie całkiem zostało pochłonięte przez choryzont, tylko ostatnie smugi próbowały zostać, jednak i one po chwili utonęły w betonie.

-można powiedzieć, że jest samotnikiem a w obecnej placówce jest za dużo przyjacielskich osób.- przeczytał mi z kartki którą chwilę wcześniej wyjął z tylnej kieszeni spodni.

-nie lepiej byłoby nauczyć się na pamięć?- spojrzałam na niego upijając następny łyk złotego trunku.

-jak mi kiedyś powiedziałaś jestem tylko kurierem, nie jestem od tego żeby uczyć się tekstu jak aktor.

-to było cztery lata temu, nie powinieneś pamiętać.- wstałam z jakże wygodnego parapetu i stanęłam na nim butami.

-jeszcze coś?- odwróciłam się przez ramię patrząc w czarne oczy chłopaka.

-nie, to wszystko.- uśmiechnęłam się i wyskoczyłam przez otwarte okno. Wiedziałam, że podejdzie choćby tylko z ciekawości.

Kiedy byłam tuż nad drutem kolczastym dumnie, lecz bez sensu tu umieszczonego, rozłożyłam skrzydła, które i tak lekko zachaczyły o drut.

Lubiłam adrenalinę w sumie miałam ją we krwi przez 24 godziny na dobę, jednak lubiłam kiedy wzrastała i stawałam się niczym lekkie piórko. Kochałam ten nie równomierny rytm dudniący mi w głowie.

Wiedziałam, że prawdopodobnie moje oczy całkiem pochłonęła czerń o ile jeszcze są w moich oczodołach.
Zawsze tak się działo , kiedy adrenalina zastępowała mi krew.

Mów mi śmierćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz