Darkness (Maraton 1)
-Darkness ktoś wszczyna bójki przed salą obrad.- głos Simona mąci ciszę i przy okazji mój spokój.
- Nie wiem. Nie chce wiedzieć. Niech może się tym zajmie ktoś inny?- mój doradca patrzy na mnie wymownie.- Ktokolwiek?- zaprzecza róchem głowy.- Przypomnij mi później bym uzupełniła tą lukę. Dowódca nie jest od biegania za podwładnymi.
-Jak zawsze Alfo.- nie wiem czy Simon obrał sobie za cel wylądować w koncie, tak jak za dawnych czasów karałam go zaraz dołączeniu. Kara mimo praktycznie jej braku była piekielnie skuteczna przez kłucie w niezmierzalną dumę mojego doradcy.
-Zostań tu, sama pójdę.- mówię stojąc już w drzwiach.
Wychodzę z gabinetu zostawiając w nim mojego zastępcę. Nie żebym ingerowała w takie bójki często, zazwyczaj zaimował się tym wyższy przełożony czy jakaś inna osoba z grupy. Wyższy przełożony, była to osoba która opiekowała się i sprawowała pieczę nad grupą demonów i innych istot.
Taki człowiek był czymś w rodzaju nauczyciela, choć trochę bardziej wychowawcą. Mimo, że demony już od jakiegoś czasu nie rodzą się wśród innych ras, nadal mamy spory odsetek bez rodziców czy w ogóle bez rodziny. Nie jedni także decydują się wyprzeć demonicznego potomka, nie każdy ląduje u nas. Muszę niestety przyznać, nie jestem wszechmocna i nie każdego jestem w stanie znaleść na czas.
Wyżsi przełożeni sprawują piecze praktycznie nad losowo dobraną grupą, dlatego są też zwykli przełożeni. Oni z kolei zajmują się wybiórczo, albo pojedynczymi osobami lub grupami osób. To właśnie oni głównie znajdują zajęcie swoim podwładnym. Oczywiście jest osoba która sprawuje nad tym wszystkim piecze, niestety jak na dyrektora, mój nigdy nie wypełniał obowiązków tak jak bym tego chciała.
Narwany pół wampir zawsze miał ważniejsze sprawy niż czuwanie nad swoim cyrkiem, był jednak w tym co robił dobry, a przynajmniej na tyle żeby wszystko działało płynnie. Z nielicznymi wyjątkami, takimi jak wzywanie mnie od czasu do czasu do takich pierdół.
Jako organizator i założyciel tego całego baizlu nie powinnam unikać swoich obowiązków, w końcu to na mnie spadł obowiązek bycia wzorcem. Chętnie oddałabym ten przywilej komuś innemu, ja chciałam tylko w końcu przerwać tą niekończącą się rzeź. Bo mimo wszystko udało mi się ją znacznie ograniczyć, inaczej nadal trwałaby nieprzerwanie, wciąż i wciąż. Różniłaby się tym, że trwała by w zaułkach, lochach, zamkniętych pokojach.
Wszędzie i po cichu, to trochę zabawne, Kyle nazwał mnie Bogiem. Ja uważam, że znacznie bliżej nam do ludzi, nie nie nam, tylko mi. Dawno, wtedy, kilka lat temu. Poczółam, że mogę zostać sama, jako jedyny Bóg. Wiedziałam, że nie uda im się mnie zabić, zdawałam sobie sprawę, że jestem w stanie stanąć naprzeciw im wszystkim. Nie podobało mi się to jednak, nie chciałam męczyć się z tym wszystkim sama. Dlatego to powstrzymałam, by nie zostać sama. Ludzie uważają, że nie da się w pełni zrozumieć drugiego człowieka. Mają trochę racji, nie jesteśmy w stanie nikogo zrozumieć, również i samych siebie.
~°~°~
Stoję przed salą obrad, ale nie ma tu nikogo, moja świadomość szybko się rozszerza lustrując wszystko dookoła mnie. Czuję jak mrowi mnie skóra, kiedy zerkam jednocześnie z każdego ciemnego kąta w pobliżu, patrzę każdym z moich niezliczonych oczu. Lustruje każdy skrawek bezwzględnej ciemności.
Drzwi do sali narad lekko się otwierają, bez żadnego dzwięku, w środku jest ciemno, nikt nie zapalił światła. Moim sprzymierzeńcem jest ciemność, kroczę do stołu obrad, sune jednocześnie tysiącem rąk dookoła. Cień to moje oczy i ciało, dzięki nim widzę i czuję, nie jestem w stanie nic usłyszeć ani powiedzieć. Tylko moje ludzkie ciało jest w stanie wydawać dźwięki i je usłyszeć, ciemność to bardzo ciche miejsce.

CZYTASZ
Mów mi śmierć
Hombres LoboUciekaj, uciekaj, uciekaj... Nie ma sensu, nigdy go nie było. Nie ważne jak daleko uciekniesz, to i tak nic nie zmieni, nie ważne jak długo. Na koniec i tak, I tak wpadniesz w ramiona śmierci.