54

41 6 1
                                    

Kyle

Wiedziałem jak wyglądam, przypuszczałem z kolei też, że wiem jak mogę skończyć jeśli będę ignorować Darkness zbyt długo. Dziwnym trafem wiedziałem gdzie mam iść, nawet ofiara musi wiedzieć gdzie jest legowisko lwa by móc omijać je szerokim łukiem.

Ręcę już mi się nie trzęsły, gula w gardle i supeł na żołądku nadal miały się dobrze i nic nie zapowiadało by miały prędko zniknąć. Kiedy patrzyłem na twarz ściennej rzeźby w pewnym momencie oczy zaczęły mnie pięć a z mojego gardła wydobył się historyczny śmiech, któremu bliżej było do wycia moich braci.

Dopiero gdy moja koszula doszczętnie nasiąkła łzami i moje gardło nie wyschło na wiur nie mogłem przestać, tak po prostu. Czułem jak to co we mnie narastało przez tak długi czas w końcu pękło, było pełne wszystkiego. Teraz jednak nic po nim nie zostało. Byłem teraz pusty, wysuszony i poobijany, na zewnątrz i od środka. Dlaczego?

Moje stopy niosły mnie po za moją kontrolą, każdy następny krok mino wygłaszania przez miękkie buty jakie miałem na sobie, odbijały się echem w mojej głowie. Na moje nieszczęście droga była krótka. Stanowczo za szybko stanołem przed drzwiami gabinetu Darkness, dziwnie nie poczułem żadnego strachu. Moja głowa była dziwnie pusta, wiedziałem co mam zrobić i tylko to zaprzątało moje myśli.

Klamka ustąpiła delikatnie pod moimi skostniałymi palcami, drzwi uchyliły się przedemną ukazując wielki gabinet w całej jego krasie. Był on jednak pusty, jego właścicielki nigdzie nie było. Miałem wyjść, równie dobrze jednak mogę poczekać w środku. Zostałem, cicho zamknąłem za sobą drzwi.

Postąpiłem dwa kroki do przodu i zmarłem. Co ja tak właściwie chce zrobić? Nie byłem pewien, pozwoliłem jednak by wszysko dzialo się samo. Ruszyłem do wielkiego biurka w samym centrum pomieszczenia.

Wszędzie walały się dokumenty, problem w tym, że nie tylko na biurku było ich pełno. One były dosłownie wszędzie, na podłodze,kilka nawet na parapecie, na szafkach, zapewne i w środku. Ominołem jednak to wszystko, Królowa demonów powiedziała mi to gdy byliśmy w celi. Więc, albo odtworzyła to w pamięci, albo urzyła do tego jakiejś swojej mocy.

Mogła również wiedzieć już o wszystkim przychodząc do mnie, liczyłem tylko na to, że gdzieś to udokumentowała. A jak nie ona to ktoś inny, bardzo bardzo dawno temu podsunoł jej to pod nos a ona puźniej wrzuciła to do jakiejś teczki. Szukałem karty zgonów. Moc Darkness to kontrola ciemności, również tej w ludzkich głowach, nie powinna wiedzieć o śmierci mojej matki jeśli nie zabiłby jej ktoś ważny lub ktoś z jej ludzi.

Jedna szuflada, pudło. Druga szafa, nadal nie to. Czwarta szafka, nadal nic. W końcu, akty zgonów. Poczółem jak pot spływa mi po plecach a ręce po raz kolejny w ciągu doby zaczynają mi drżeć. Nie słyszałem nic po za dudniącym mi smsercem, tak jakby nie było by w mojej piersi a w głowie. Bum, bum. 

Przeżucałem następne karty, nie wiedziałem kiedy mogła umrzeć, wiedziałem tylko kiedy się urodziła i jak mogła mieć na imię. Mam wrażenie, że kartą nie ma końca a ja szukam czegoś co mogło nigdy się tu nie znaleść.

Okazuje się, że jednak jest, ręce drżą mi do tego stopnia, że nie jestem w stanie otworzyć dokoumentu. Patrzę się tylko jak głupi na okładkę, Olivia Evans-Quin. Ojciec miał rację, matka znalazła szczęście i odeszła. Ta myśl jednak szybko traci sens, jesteśmy na terenie demonów, ona nie mogła być przeznaczoną jakiegoś pierwszego lepszego wilka.

Po chwili gapienia się w teczkę w końcu ją otwieram. Na małym zdjęciu rozpoznaje matkę, nie wydaje mi się starsza niż na mojej własnej fotografii. Czytam wszystko co jest w teczce po kilka razy zupełnie nie rozumiejąc na co patrzę.

Teczka zawiera tylko kilka stron, to tak wiele i tak mało zarazem. Dowiedziałem się więcej niż przez ostatnie dwadzieścia lat, gdy miałem siedem znalazłem ostatni pamiętnik. Nadal w głowie pozostała mi wielu dziura, co robiła, jakie decyzje podjęła, nic takiego tu nie ma.

Zginęła dawno, zanim jeszcze podjąłem próbę jej szukania, czyli od samego początku byłem skazany na porażkę. Rozumiem, czyli nigdy nie miałem nawet cienia szansy, nie byłem w stanie nic zrobić.

Od początku byłem skazany by znaleść tylko akt zgonu, spotkanie było wykluczone na starcie. Dlaczego? Kurwa!! Dlaczego?! Dlaczego ja?!

Gdy zacząłem gonić za jej ciepłem i zakorzenionym głębiej niż wspomnienia zapachem, jej już nie było!! Nie było jej!!

Moja pięść londuje na metalowej szawce zostawiając wgniecenie, czóje ból, obdarłem kostki. Nic to jednak nie zmienia, po policzkach spływają mi łzy. Myślałem już, że już wszystkie wyschły, że nigdy nie popłyną. Nie mam ochoty się ruszać, chcę zniknąć, zapaść się i rozpłynąć. Niech to wszystko po prostu się skończy. Nie mam już siły wstać.

Ona nigdy nie odejdzie.

Zamknij się.

Ona nigdy nie zniknie.

Odejdź.

Ona nie może umrzeć.

Cicho bądz!

Nawet jak będziesz wiedzieć.

Wynoś się!!

Ona nigdy Cię nie opuści, kto wie może za następnym zakrętem, może właśnie na Ciebie czeka.

Zostaw mnie!!!

Pośpiesz się.

Proszę... daj mi już spokój.




Chcę zniknąć...

















Witam moi drodzy czytelnicy, mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. A teraz pytanko. Chcecie maraton? Mam trochę napisane w zapasie w zapasie więc mogę wstawić 3-5 rozdziałów dzień po dniu. Co myślicie?

Mów mi śmierćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz