58

49 5 0
                                        

Aria

Idziemy w kierunku piwnicy, czyli trzyma tego strasznego kogo w lochach, nic dziwnego. Kiedy mijamy to miejsce nie omal nie pytam się matki czy nie pomyliła drogi. Podążam jednak za nią w milczeniu, idzie szybko mimo swoich krutkich nóg.

Jest ode mnie prawie o dwie głowy niższa. Teraz, po tym co się stało, znowu urosłam. Patrzę teraz na świat trochę inaczej, nie czuje się przez to dziwnie, jak powszechnie wiadomo ciała demonów są odwzorowaniem ich natury. Naturalnym dla mnie więc jest patrzenie na świat z tej wysokości, nie mniej ledwie kilka dni temu oglądałam ten świat z trochę innego konta.

Nie żeby nagłe się jakoś zmienił, nadal jest tym samym. Tym samym niebem, tym samym strumieniem, tym samym wiatrem i tym samym życiem. To tylko we mnie coś się zmieniło, ktoś przełączył jakiś przełącznik i jakoś tak wyszło.

Co wstyd mi też przyznać lepiej mi bez Uqne, nadal czuje jej brak, jest on przyjemny. Czuję się dziwnie lekka, czuje jak moja moc mnie przepełnia i biegnie wzdłuż każdego nerwu w moim ciele. To naturalne, tak powinno być, nienawidzę się za to.

Nienawidzę, że tak dobrze mi bez niej, że tak szybko przestała mieć znaczenie. Razem z nią odszedł ten cały ból, to nieustanne trzeszczenie w kościach, ten okrutny dzwon w mojej głowie. Ona odeszła a ja... A ja, no właśnie co? Nic, robię wszystko by zaspokoić swoją nieustanną chciwość, dokładnie tak. Śmierć jest sprawiedliwa, jest też strasznie chciwa. Zabierze każdą żywą istotę, bez wyjątku.

Wychodzimy na dwór, już wiem gdzie się kierujemy. Budynek stoi na poboczu mimo, że jest w centrum, w końcu siedziba główna musi być w centrum. Fasada nie jest zniszczona, idealne łuki i geometryczne wzory ozdabiają wielką budowle i sprawiają, że jest piękna.

Nikogo tu prawie nie ma, nic dziwnego, nikt nie chcę się zbliżać do antyfanki pomarańczu. Prawie nikt.

Mijamy jednak i jej pokój, dopiero teraz czuje, że nic nie wiem. Cała moja wiedza nie pozwala mi stwierdzić gdzie idziemy, ani do kogo. Nie podoba mi się to. Nie mogę nawet przewidzieć co ma mną tak wstrząsnąć, znając Darkness nie jest to ani miłe ani ładne.

Jednak nie byłam tak daleko od prawdy, schodzimy do podziemi. Nie są to co prawda lochy, ale nie są nawet o cal lepsze. Podziemia to podziemia, zawsze jest tu ciemno, a ciemność nie jest moim sprzymierzeńcem.

Schodzimy po schodach, nie jest to krótka wycieczka. Mimo to po drodzę nie mijamy nikogo.

Kiedy stoję z matką przed drzwiami dostrzegam jednego strażnika, jest to kobieta. Jestem pewna, że już ją gdzieś widziałam, chyba w dzieciństwie. Jedną z pierwszych ludzi Darkness, jej najstarsi i najbliżsi współpracownicy. We wczesnym dzieciństwie często ją widywałam w pobliżu matki.

Kobieta otwiera nam drzwi, nie są one ze stali, od tak zwykłe drewniane drzwi zamknięte na zamek. Otwierają się z cichym skrzypieniem, dawno nikt ich nie naoliwił. Obstawiam, że dawno ktokolwiek niepotrzebnie ich nie oglądał.

Darkness od razu wchodzi do środka, przestaję na chwilę przed wejściem. Czuję dziwny niepokój, czuje jakby znowu miała rozboleć mnie głowa, jakby to wieczne dudnienie miało powrócić. To uczucie potęguje jeszcze spojrzenie kobiety, te współczujące oczy nie wróżką nic dobrego.

Ruszyłam za matką, nie zaglądałam się, wzrok miałam utkwiony w jej plecach. Nie trwało jednak długo nim zaczęłam się rozglądać.

Pomieszczenie było dziwnie piękne, bogate srebrne zdobienia ciągnęły się i wiły po kamiennych ścianach. W pomieszczeniu było ciepło i przyjemnie, drewniane meble ndawały mu ciepłego klimatu. Na podłodzę był nawet wielki włochaty dywan, a w powietrzu unosił się kurz. Pomieszczenie nie było zatęchłe, słychać było jak cicho chodzi wentylacia, ktoś jednak porządki ograniczył. Brakowało jednak okien, jak zawsze pod ziemią. Ta jedna rzecz jest w stanie zmienić wiele, bez nich pomieszczenie staje się klatką, klatką odgrodzoną od świata.

Mów mi śmierćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz