Zastygła w bezruchu patrzę się przed siebie, moja wcześniejsza chęć poruszania się za wszelką cenę nagle gdzieś zniknęła.
Za to usta mi się nie zamykają, nauce w kółko i w kółko. Cztery wersy płyną i szczelnie wypełniają cele, czuje jak słowa za każdym razem nabierają głębszego smaku. Jak są coraz pełniejsze, coraz bardziej odpowiednie.
Za to Paul coraz bardziej się niecierpliwi, gdy ją siedzę na brudnej podłodze, on niemal biega wzdłuż cel drapiąc się po policzku i szyi. Jego
stopy ledwie dotykają betonu a już są gdzieś dalej, zwalnia tylko na chwile by nawrucić i podąrzyć w przeciwnym kierubku niż jeszcze przed chwilą.Przy tym chłopak ani na moment nie opuszcza dłoni, która rzłobi paznokciami skórę na policzku jego krew już sączy się od jakiegoś czasu. Teraz więc jakby przestał mu aż tak przeszkadzać, jego paznokcie więc zaczęły bardziej natarczywie napieracz na szyję.
Chłopak nie zwarza na to co robi, swędzi więc drapie, nie zwarza na ból. Przecież nie boli pierwszy raz, teraz jest plan, a plan trzeba wypełnić. Został poinformowany, że jak pozbawi dziewczynę wszelkiej siły będzie przez jakiś czas otępiała. W końcu będzie szukać składnika, bo musi go sobie przypomnieć. Jak go sobie przypomni to karze się zaprowadzić to Darkness, a wtedy on ją tam zaprowadzi.
Ale teraz nic nie można zrobić, bo to nie od niego zależy jak długo to będzie trwać. Nie ma na To wpływu, musi ją mieć tylko w pobliżu. Choć uprzedzonoto, że nikt nie wie ile ona będzie sobie przypominać, bo nie da się tego przewidzieć. Może to być bardzo długo, ale to w końcu przyjdzie, musi.
Musi i sobie przypomni a co najważniejsze powie, bo po co by to ukrywać? Kogo by przed tym chronić skoro już nie ma kogo? Skoro nie ma z kim odlecieć?
Będzie czekać, ale gdzie indziej, trzeba stąd odejść. Bo jeszcze plan nie jest kompletny, a ona nie ma się bić, ona ma powiedzieć. Tylko, że jeszcze musi się chwilkę zregenerować, potem można odejść.
Skóra widoczna spod postrzępionego materiału powoli traci jeszcze przed chwilą purpórową barwę. Powoli traci gorączkę, niedługo już nie długo.
Za ścianą już niemal nic nie słychać, wszystko tłumi szczelnie ściana tojadu, nikt nie przyjdzie. Już zabrali to co chcieli, nie wrócą prędko.
Chłopak oddych głęboko i chrapliwie, jego kroki są coraz bardziej natarczywie, raz po raz obraca głowę by zobaczyć czy mogą już iść.
Postać wpatrzona w ścianę traci już cały kolor, jest biała niczym mleko.Postać oparta o ścianę jest w idealnym bezruchu, nawet bez mrugnięcia okiem, z lekka uchylonych wysuszonych ust wydobywają się słowa piosenki. Ciche, smutne i przeciągane słowa, mimo wszystko wyraźne, niosą się po celi niczym wycie.
Ten przerażlywy skowyt nie daję się zagłuszyć, mimo ciężkich butów i świszczącego oddech Paul słyszy każde słowo, majaczące w głębi myśli.
Złoty dębie któryś to widziałeś,
Maki wtedy rozwijały pąk,
Gdy jej ciało w stałych ramionach skyło się,
Wietrze nawet się nie zatrzymałeś,
kiedy usta musnęły skroń.Tylko te słowa powtarzane w kółko i w kółko. Melodia cicha, towarzysząca każdemu wersowi, jednak nie dająca się zidentyfikować i porównać do niczego innego co wcześniej słyszał.
Przyprawiała chłopaka o ból głowy i chęć rzucenia czymkolejek w dziewczynę, nie chciał jej zabić, tylko to przerwać.Nie może, mimo wszystko nie może nie pozwolono mu w niczym przeszkadzać.
Wzrok wcześniej utwiony w betonie teraz kieruje na dłonie, oparte na kolanach, są śnieżnobiałe. Powoli jednak zaczynają na nie wysytękować czarne kreseczki, cieniutkie żyłki tworzą pajęczynkę, która wygląda jak rysy. Te dłonie wyglądają jakby należały do porcelanowej lalki i zaraz miałyby się rozlecieć na milion odłamków.
Nie rozlatują się jednak, nadal są i nie mają zamiaru się rozlecieć. Postanawiam sprawdzić czy są tak sztywne jak wyglądają, palce powoli poruszają się bez najmniejszego chociażby oporu, jakby przed chwilą nie były zmiażdżone. Przed chwilą jeszcze ten worek pokruszonych kości, nawet nie strzeli, wszystkie stawy i mięśnie są bez zarzutu.
Mogłabym się zdziwić, ale nadal nie pamiętam drugiej zwrotki, nadal nie mogę sobie przypomnieć. Paul stoi nade mną. Zauważył, że się poruszyłam więc on zastygł w bezruchu.
Podnoszę na niego wzrok, jego klatką piersiowa unosi się gwałtownie, cofa się o krok. Zaraz jednak zastyga i tylko na siebie patrzymy. Osoba przede mną nie wygląda dobrze, czerwona posoka nadal spływa po twarzy i szyi z rozdrapanej skóry. Rany są postrzępione i głębokie, na prawym policzku nie ma już zdrowej skóry, zostały po nim jedynie żłobienia różnej głębokości. Całość jest pokryta czarnawą na wpół zakrzepłą krwią, są nią pokryte cieniutkie pędy które wchodzą do rany i oplatają jej ścianki. Teraz nie przypominają roślin, raczej wężę które suną wewnątrz rany jak w jamie.
Wszystko to co ja widzę jakby mu nie doskwiera, patrzy na mnie czekając. Ma gdzieś, że nie jestem do niego nastawiona w żadnym aspekcie pozytywnie. Gdy mija kilka chwil, unosi dłoń, nie by się podrapać. Chwyta mnie za ramię.
Za raz na nogi podrywa mnie mocne szarpnięcie. Okazuje się, że nie wszystkie części mojego ciała mają się tak dobrze jak dłonie.
-Choć, już możemy iść.
![](https://img.wattpad.com/cover/126069750-288-k88891.jpg)
CZYTASZ
Mów mi śmierć
WerewolfUciekaj, uciekaj, uciekaj... Nie ma sensu, nigdy go nie było. Nie ważne jak daleko uciekniesz, to i tak nic nie zmieni, nie ważne jak długo. Na koniec i tak, I tak wpadniesz w ramiona śmierci.