(Rozdział nie sprawdzony)
-Twoje słowa nie bolą już tak jak kiedyś, siły też ci ubyło. Starzejesz się, braciszku.- jego lewy kącik ust jedynie nieznacznie drgnął.
-Po samym tonie twojego głosu można odkryć, że jesteś od nich. Nawet nie trzeba patrzeć na twoję dziecięce ząbki.-jego odrazę mógł zauważyć nawet ślepy.
-Przyszedłeś powspominać czy może po następną duszę do zabawy?- moja lewa brew wędruje w górę.
-Po ofiarę ale skoro wplątałeś mi się pod nogi czemu by przy okazji nie skrócić cię o głowę raz na zawsze?- jego lekko pogardliwy jednak na pozór życzliwy ton idealnie pasował do jednego z trzech wampirzych książąt.
-To na co czekasz? Skoro pozbawienie mnie życia jest takie proste to czemu tylko mi się przyglądasz?- kiedy kończę wypowiedź w mojej dłoni jest już jeden sztylet zawierający na ostrzu drobinki drewna.
Zanim zdążę poderwać się do biegu w moją stronę lecą następne trzy sztylety, które mimo wszystko udaję mi się wyminąć. Pozwalam sobie na jedno spojrzenie w celu rozpoznania możliwości miejsca, którym okazuje się przyboczna alejka z dala od gapiów.
Moje jednorazowe spuszczenie wzroku z brata kosztuje mnie zachwianie, przez co muszę znów podepszeć się podłoża dłonią.
Jeszcze nie wiem czy chcę z nim walczyć czy po prostu zwiać.W przeciwieństwie do normalnych wampirów ja osiągam prędkości czasami wykraczające nawet po za możliwości królewskiej krwi, więc wbiebanie po prostopadłych powierzchniach po treningu nie jest takie trudne. Mało kiedy podczas biegu się prostuje mimo, że nie korzystam z maksymalnej prędkości jaką mogę uzyskać. Jeśli pokaże się pełnie swoich możliwości zawsze można znaleźć na nie alternatywę.
Parę razy imituje uniknięcie ostrza w ostatniej chwili i tylko dzięki fartowi ale tak naprawdę mam wrażenie, że sztylety poruszają się w zwolnionym tempie. Po jakiejś rzeczywistej minucie walki łapię jeden ze sztyletów tak żeby przeciwnik doskonale o tym wiedział. Odrzycam sztylet dzięki czemu wzrok brata zamiast na mnie kieruję się na ostrze.
Nicholas bez problemu łapię sztylet umożliwiając mi zajście go od tyłu z innym ostrzem złapanym za plecami z prędkością której nie powinny dostrzec jego oczy. Mimo, że zauważam drgnienie jego ciała nie waham się z zadaniem ciosu, ale to nie wystarcza. Mimo to zmusza go do znacznego przechylenia się. Jak zwykle musi pokazać, że jego poziom jest tak wysoki iż moje ataki są żałosne i nie musi nawet opuszczać gardy żeby je powstrzymać.
Jednak lekceważenie mnie jest złym pomysłem, kiedy odchyla nogę by wziąć rozmach niezbędny do podcięcia wykonuje przewrót żeby przenieść ciężar ciała na ramiona, dzięki czemu rozpędzona kończyna wymija mój chwilowy zamiennik nóg. Odpycham się jednocześnie prostując lewą nogę, jednak moje kopnięcie ledwie zachacza o podbródek przyrodniego brata.
Podczas szybkiego wycofania się jestem zmuszony wykonać salto, które spowalnia mnie do tego stopnia, że unikam rozbicia sobie głowy o najbliższą ścianę. Następny sztylet leci w moim kierunku karząc mi ruszyć tyłek i uciekać przed następnymi pociskami.
Kiedy chce powtórzyć manewr w lekko zmienionej formie bo z trzema ukrytymi ostrzami, dostrzegam kulę która przez moją nieuwagę omało nie naznakowała by mi czoła. Murze oczy i dostrzegam jeszcze pięć zawieszonych w powietrzu pocisków. Są bardzo małe ale przy takiej prędkości nawet chmura kurzu może zaboleć a co dopiero nabić się na taki pocisk. Muszę zmienić taktykę- nachodzi mnie myśl, i w tym momencie czuje uderzenie w tył głowy.
Mimo mroczków tańczących mi przed oczami nie tracę przytomności. Praktycznie na ślepo udaję się w bezpieczne miejsce, czyli na dach jakiegoś bloku. Zamykam oczy żeby wyrównać tętno i złapać oddech, świat przyspiesza i słyszę huk wystrzałów. Już normalnie widząc zerkam w dół, w moim kieruku patrzą dwie postacie.
-Nieważne jak słodką krew wypijesz, twoje usta zawsze będą słone.- czuje jak w moich ustach gromadzi się metaliczny posmak, którego nie jestem w stanie przełknąć.
Już po chwili z kącików moich ust spływa szkarłat a książęta znikają mi z pola widzenia.

CZYTASZ
Mów mi śmierć
WerewolfUciekaj, uciekaj, uciekaj... Nie ma sensu, nigdy go nie było. Nie ważne jak daleko uciekniesz, to i tak nic nie zmieni, nie ważne jak długo. Na koniec i tak, I tak wpadniesz w ramiona śmierci.