(Rozdział nie sprawdzony)
Piecze, parzy, moje ciało płonie. Ogień rozpływa się po mięśniach i szczelnie otula kości, ale one nie płoną. One są nienaruszone, jakby ich to nie dotyczyło. One są niczym pokryte lodem, w jednym miejscu jest go więcej. Na karku, tam jest go wielka bryła. Na tyle duża, że można się tam skryć przed ogniem.
Nie widzę płomieni, wszędzie jest ciemno. Jednak wiem, że kiedy wychyle się ze szklanej jamy spłone żywcem. Boję się,co jeśli lód się stopi? Szkło staję się coraz cieńsze, płomienie też słabną, już nie spłone. Płomienie jeszcze walczą, ale jaskini już nie ma, są niegroźne. Wszędzie jest popiół, czuję go w ustach, na jęsyku, nawet w oczach. Czerwone światło. Nie, kwiat, mały czerwony mak otoczony popiołem.
Lampa, stara ledowa lampa. Takie same są w naszym skrzydle szpitalnym. Jestem w skrzydle szpitalnym, dlaczego? Próbuję się ruszyć, jestem cały spocony. Czyję ucisk, ktoś trzyma moją dłoń.Dziwna czerwona zasłona przysłania mi świat. Nie chcę zniknąć.
To moja siostra. Śpi, pewnie czówała przy mnie cały czas dopóki w końcu zmęczenie jej nie pokonało. Ciekawe jak długo byłem nieprzytomny?
Widzę poranione dłonie siostry i od razu wiem, że odezwał się jej stary nawyk. Od kiedy wiadomo było, że nie nadaję się na przywódcę na niej spoczywał ciężar związany z objęciem głównego stanowiska, ja miałem być tylko twarzą polityczną.
Już mając jedenaście lat nabawiła się blizn od rozdrapywania skóry na dłoniach. Jej regeneracja nie nadążała za nowymi uszkodzeniami. Miała później kilka zabiegów rekonstrukcyjnuch skóry. Osratni zabieg miała trzy lata temu, przywódca nie może mieć znaków samookaleczania.
Dziewczyna nawet nie drgnęła, kiedy uwolniłem dłoń, całą siną dłoń. Powoli podnoszę się do siadu, czuje jak mokre prześcieradło odkleja się od nagrzanej skóry. Powoli stawiam stopę na podłodze, nawet jej chłód ustępuje pod moim ciepłem. Przechodzą mnie dreszcze, z każdą chwilą ciało coraz bardziej swędzi i piecze. Mam ochotę zedrzeć tą przeklętą skórę, rozdrapać ją aż do mięśn, dopadam do zlewu i omal nie wyrywam go ze ściany. Ochlapuje twarz wodą, ale to nie pomaga. Mógłbym niczym dzikie zwierzę oderwać kawałek własnego ciała. Dopiero, kiedy podnoszę głowę swędzenie przestaję mieć znaczenie. W odbiciu widzę wychudłą siną twarz na której policzki wspinają się czarne żyłki częściowo skryte za kołnierzem szpitalnej koszuli, jedno oko zaszło jej krwią a włosy zdobią siwe pasma.
Cofam się, oddalam się wgłąb sali tak jak postać w lustrze. Nie przestaję dopóki nie natrafiam na ścianę po której powoli zjeżdzam na ziemię. Zaciskam powieki tak mocno, że aż kręci mi się w głowie, po ich otwarciu jednak wszystko jest jak wcześniej. Czerwona zasłona nadal zasłania mi pokryte czarnymi pręgami drżące dłonie. Nie wiem jak długo wpatruje się w teraz przypominające szpony chude palce, ale ktoś w końcu to przerywa.
-Bracie,- zdławiony pełny ulgi i nadziei głos dociera do mnie nad wyraz wyrażnie, jakby nie dzieliła nas żadna odległość.- tak bardzo cieszę się, że żyjesz.- po sali roznosi się szloch. Tak bardzo żałuję, że nie potrafię dzielić tej radości z nią.
Aria
Na moim ciele nie ma ani jednego śladu, moja skóra jest idealnie gładka. Nadal brudna, ale nienaruszona. Nie widać rzadnych połamanych kości ani popękanych żył. Wszystko jest nienaruszone, jakbym nigdy nie miała kontaktu ze światem. Nie ma jej, zniknęła razem z bliznami.
On za to nadal tu jest, powinnam go zabić. Tak by zrobił każdy człowiek któremu odebrano jego wszechświat. Nie wybaczę mu, ale nie zamierzam nigdy go przygarnąć. Jest poparzony, moja wrząca krew pokryła prawy policzek i spory fragment szyi, żyje choć nie powinien.
Czeka aż coś powiem, ostatnia przeszkoda zniknęła, nie powinnam milczeć. Nie próbuję mnie przymusić do mówienia. Po prostu się przygląda. Teraz patrząc w tę oczy widzę tylko gładką powierzchnie szmaragdu, nie ma tam rzednej gęstwiny, tylko wyszliwowana cierpliwość.
Moje wargi otwierają się i znów zamykają, przypomniało mi się kilka rzeczy. Wiem dlaczego to zrobił, jego ciało aż śmierdzi pożądaniem, on bezwarunkowo pragnie nieść śmierć. Ten demon chce czegoś więcej niż władzy nad tojadem, chcę by jego zmysły otłumił zapach krórowej, chcę zobaczyć jak wszyscy uginają karki nie mogąc stawić oporu.
Byłby wstanie udusić mnie jeszcze setki razy żeby dopiąć swego. Mógłby przez resztę życia dławić się swoim własnym tojadem żeby dopiąć recepture. Jego pragnienia mnie przytłaczają, wolałabym ich nie znać. Chciałabym znów zamknąć swoją pamięć na cztery spusty, teraz już to nie możliwe.
Złoty dębie któryś to widziałeś,
Maki wtedy rozwijały pąk,
Gdy jej ciało w stałych ramionach skyły się,
Wietrze nawet się nie zatrzymałeś, kiedy usta musnęły skroń.Przypomniała mi się nawet jedna ze zwrotek piosenki, którą śpiewałam Uqne gdy była smutna. Pamiętam narazie tylko jedną zwrotkę, nuce ją w kółko. Staram sobie przypomnieć resztę, ale naiwidoczniej jeszcze muszę poczekać.
-Powiedz gdy będziesz gotowa ruszyć. Wilki mają zbyt dobry słuch a to jest zbyt ważne.- chłopak kręci głową i nie może ustać w jednej pozycji. Jego pragnienie jest tak blisko, że nie może myśleć o niczym innym. Jest niczym pies, który tylko czeka aż wreszcie właściciel pozwoli mu zjeść. Stracił trzeźwość umysłu niczym zwierzę, jak i ono będzie gotowy zagryźć każdego kto mu przeszkodzi.

CZYTASZ
Mów mi śmierć
Hombres LoboUciekaj, uciekaj, uciekaj... Nie ma sensu, nigdy go nie było. Nie ważne jak daleko uciekniesz, to i tak nic nie zmieni, nie ważne jak długo. Na koniec i tak, I tak wpadniesz w ramiona śmierci.