(Rozdział nie sprawdzony)
Zimno, bardzo zimno. Nie, jednak tylko wilgotno. Czuje odrętwienie, tak jakby nagle ciało stało się tylko sterowaną w starej grze zbitką skryptów. Mam coś twardego pod policzkiem i pod resztą prawej części ciała. Nie wiem czy chce otwierać oczy, może lepiej zasnąć. Słyszę, słyszę coś jakby z daleka, jakby moja głowa była pod wodą.
Dzwięk jest cichy, rytmiczny, niczym zegar odliczający sekundy. Tylko, że to nie zegar, to kropla wody uderza o powierzchnię kałuży utworzonej przez setki innych kropli. Kapanie wydaję mi się kojące. Mam wrażenie, że melodia mniej schematyczna od tykania zegara jest kołysanką szeptaną małemu dziecku przed snem.
Moje oczy jednak otwierają się, sama nie wiem kiedy i dlaczego. Złuszczająca się z betonowej ściany kiedyś biała farba oraz prawdopodobnie płyny ustrojowe gości będących tu wcześniej. Może po minucie, godzinie a może miesiącu moja głowa odrywa się od prawdopodobnie równie czystej co ściany podłogi. Mam mroczki przed oczami, kiedy jestem w pozyci zbliżonej do siadu.
Po za kapaniem słyszę coś więcej, dużo więcej. Od ścian odbijają się ciche stęknięcia, urywane oddechy a gdzieś daleko dźwięk rozrywanej skóry, dwa ostatnie są tak ciche iż nie jestem pewna czy nie są wytworem mojej wyobraźni. Czuć również wilgocią i pleśnią tak jakby całe to miejsce było nią przesiąknięte po same fundamenty.
Jestem w więzieniu, nie, w lochach i to naprawdę niezbyt przyjaznych. Po za złym samopoczuciem wywołanym snem w niewłaściwym do tego miejscu nie mam najmniego zadrapania. Z oczywistych przyczyn jestem pozbawiona swojej kosy i pistoletu ale nadal mam na sobie płaszcz oraz sygnety na palcach. Tę pierścienie przy bezpośrednim zderzeniu ze skórą są gorsze od kastetu. Za to w materiale płaszcza są ukryte szpilki zdatne do uszkodzenia gałki ocznej.
Podnoszę się do pionu przy pomocy ściany jednak kolana uginają się pode mną, jeszcze nie odzyskałam czucia w nogach. Ciekawe czy zostałam czymś odłużona w sumie jeśli tak się stało to pewnie straciłam cały tydzień lub dwa. Mój upadek był dość głośny więc zerkam w stronę ściany zrobionej w całości ze srebrnych prętów włączając dzrzwi, jednak nie ma tam żadnego strażnika z furią w oczach. To miejsce musi mieć bardzo dobre zabezpieczenia albo głupiego właściciela.
Dopiero przy piątej próbie stania o własnych siłach udaję mi się, daję radę nawet dojść do imitacji łóżka. Materac śmierdzi krwią jednak jest suchy w dotyku. Moja klitka ma pięć na pięć metrów i przypomina sześcian, nie ma tu nic wartego uwagi.
Wymachuje nogami próbując odzyskać nad nimi całkowitą władzę gdy rozlega się skrzypienie starych zawiasów i przesówanie masywnych wrót. Bez większego zastanowienia przenoszę się na swoje wcześniejsze miejsce, zamykam oczy i zaczynam oddychać równomiernie.
-Kurwa, jak ja nienawidzę tych cholernych obchodów. Przecież tę truchła nie mają siły nawet mrugać, przecież nie wyparują.
-Ponoć prywieźli demona.- drugi głos jest bardzo cichy ale nie dlatego, że to co mówi jest straszne. On tylko kpi.
-Te cholerstwo porośnięte tojadem powinni wyrzucić, tylko zatrówa powietrze.
-Nie o tego chodzi,- nagle kroki ustają a głos jest bardzo wyraźny.- tylko o nią.
-To to jeszcze żyje?
-Ponoć zabiła więcej naszych niż widziałeś przez całe życie. Chyba ktoś ma nazbyt wybujałą wyobraźnię.- rozbrzmiewa brzęk kluczy.- może sprawdzimy?
-Tylko uważaj, może się obudzić.- nie czekam chwili a wielka dłoń ciągnie mnie za włosy do góry.
-Śpi jak kamień od dziesięciu dni, jak myślisz ile taki szkielet jeszcze pociągnie.- czuje jak palec naciera na mój policzek.
Po celi roznosi się zduszony pisk jednego ze strażników. Skóra na głowie zaczyna mnie lekko piec.
-Patrz na dłonie, dziesięć sygne-netów.- zaraz po tych słowach moje ciało leci bezwładnie na ziemię ale zaraz potem czuje jak lewe ramię omal nie wyskakuje mi z barku.
-Czy- chyba więcej informacji od tej dwójki nie dostane. Jednym szarpnięcięm udaję mi się uwolnić rękę z uścisku zdziwionego strażnika. Wystarcza jeden krok do tyłu aby wysunąć z płaszcza dwie szpilki i następny żeby przekłuć opuszki palców na tyle żeby cięki metal pokrył się czernią.
Ciszę w celi rozrywa wrzask trzymającego się za lewą stronę twarzy klęczącego wilkołaka. Drugi próbuję mnie obezwładnić ruszając w moją stronę z impetem, pewnie na drobnym więźniu którego jedyną bronią jest szpilka zrobi to wrażenie.
Prąc do przodu jak taran jednak za bardzo się odsłania, wystarcza mi wbicie kawałka metalu w szyję i uniknięcie wielkich dłoni zbliżających się do mojej szyi. Pierwszy zaciskając mocno powiekę stara się chwycić mnie za nadgartek w momencie, kiedy jego partner celuje pięścią w tył mojej głowy. Płaszcz rwię się na plecach tuż przed tym jak oczy strażników znikają w głębi oczodołów a ich bezwładne ciała lecą do tyłu niczym dumne pnie drzew.

CZYTASZ
Mów mi śmierć
LobisomemUciekaj, uciekaj, uciekaj... Nie ma sensu, nigdy go nie było. Nie ważne jak daleko uciekniesz, to i tak nic nie zmieni, nie ważne jak długo. Na koniec i tak, I tak wpadniesz w ramiona śmierci.