Prolog

4.1K 114 11
                                    

Stała na krawędzi mostu. Woda, gdzieś tam w dole poruszała się wzburzona tylko czekając na to, żeby porwać jej lekkie ciało w swoje sidła; zabrać ją na samo dno i tam odebrać ostatni oddech. Jej serce biło w oszałamiającym tempie, woda przysłuchiwało się temu z rosnącym zniecierpliwieniem.

Nagle zerwał się gwałtowny wiatr, rozwiewając jej włosy na wszystkie strony. Napięła wszystkie mięśnie, mocno zaciskając dłonie na barierce. Pustym wzrokiem ciemnych oczu wpatrywała się w odmęt granatowej wody, przywołującej ją z każdym kolejnym podmuchem wiatru i falą, która odbijała się od filarów mostu.

Idąc w to miejsce, cały czas myślała o śmierci, ale nie jako ucieczce tylko wybawieniu. Śmierć była jedynym wyjściem z tej całej chorej sytuacji. Musiała umrzeć, żeby przestać czuć ten ból, rozrywający jej serce, rozpraszający każdą myśl, raniący ciało.

Złączyła się z jednym z nich ... jednym z morderców. Nie mogła uwierzyć, że była tak lekkomyślna, tak naiwna! Wszyscy są tacy sami, a on tym bardziej. Nie ma niczego pośredniego, albo się jest dobrym, albo złym. Wmawiał jej, że jest nie do końca dobry, ale chce się zmienić. A ona głupia mu uwierzyła! Jeszcze w tym pomagała, a on... jeden z nich... zabił jej rodziców! Zabił ich! Nie, to za mało powiedziane... wyssał z nich całe życie!

Nie mogła się pozbyć z głowy obrazów ich bladych, nieżywych ciał leżących na nowym dywanie w salonie. Na pierwszy rzut oka wyglądali jakby spali, ale gdy przyjrzała się im z bliska. Ten widok nie był przeznaczony dla jej oczu.

Mieli rozszarpane szyje i ani mililitra krwi.

Nie musiała się długo zastanawiać, żeby wiedzieć, kto jest mordercą. Znała jednego z nich. Kochała go. Wierzyła, że on też ją kocha. Byli ze sobą szczęśliwi. A potem... potem, obiecała mu, że już nikt ich nie rozdzieli, że na zawsze będą już razem.

Tylko on i ona.

Zgodziła się na przemianę tylko dlatego, że tak było lepiej, bezpieczniej. A teraz? Czy nie lepiej umrzeć i zapomnieć? Już nic nie czuć? Oddać swoje nic nie warte życie żywiołowi?

Wszystko stało się lepsze niż spełnienie obietnicy i stanie się takim samym potworem jak on.

Zrobiła jeden, mały krok do przodu. Jej stopa zatrzymała się w połowie krawędzi. Dziewczyna czuła jak traci grunt pod nogami. Wystarczyło tylko oderwać ręce od barierki i pochylić się do przodu. Wiatr, woda, okropny chłód zrobiłyby swoje. Już nie musiałaby się niczym przejmować. Odeszłaby do krainy wiecznego snu. Spotkałaby się ze swoimi rodzicami i żyłaby z nimi szczęśliwa.

Jeden krzyk, rozdzierający całą przestrzeń, która oplatała coraz ciaśniej, sprawił, że zawahała się. Wiatr dmuchał coraz mocniej, zapraszając do lodowatej wody.

Wzięła głęboki wdech. Zamknęła oczy. Rozluźniła mięśnie. Puściła barierkę i zrobiła kolejny krok do przodu. Rozłożyła ręce i skoczyła. Czuła jak wiatr oplata ją swoimi mocnymi, niewidzialnymi ramionami, a po chwili oddaje lodowatym mackom wody.

Jej serce biło coraz wolniej.

Jej oddech stawał się coraz płytszy.

Nie mogła się ruszyć i nawet nie próbowała. Pozwoliła żywiołowi zrobić ze sobą wszystko, a ten ciągnął ją w dół. Coraz niżej i niżej. Czuła, że jest jej coraz zimniej i zimniej. Poczuła, jak jej słabe serce oblewa ulga.

Umierała.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz