Rozdział 60

470 26 4
                                    

Stałam przy oknie kuchennym i patrzyłam na spadający śnieg. Z całych sił, starałam się skupić swoje myśli na białych śnieżynkach. Nie chciałam wchodzić do salonu i widzieć znów Petera, a chwilę później mieć wyrzuty sumienia i tysiące wątpliwości. Było mi wystarczająco ciężko, nawet bez tego. Dziadek już z nimi nie siedział, bo poczuł się zmęczony i senny, więc poszedł się zdrzemnąć.

Chciałam znowu być w ramionach Jaspera, czuć chłód jego ciała i twarde mięśnie. Jedyne rzeczy na świecie, które potrafiły oderwać moje myśli od czegokolwiek i pozwolić mi normalnie żyć.

Głośne pukani do drzwi, przywróciło mnie do rzeczywistości. Prawie wybiegłam z kuchni, potem przeszłam przez salon, nie zaszczycając wzrokiem nikogo. Otworzyłam drzwi z nadzieją, że zobaczę za nimi blondyna i tak właśnie było. Stał z włosami przyprószonymi śniegiem. Pasował idealnie do zimy. Uśmiechnęłam się niewyraźnie, wpuszczając go do domu. Atmosfera zmieniła się, wręcz drżąc od nieprzyjemnych emocji. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak Peter i Jasper mierzą się dziwnymi spojrzeniami. Trwało to raptem kilka sekund, bo niespodziewanie Jazz złapał mnie za rękę i uśmiechnął się dziwnie.

– Idziemy do ciebie?

Pokiwałam głową, pozwalając mu się zaprowadzić do własnego pokoju. Unikałam przy tym spojrzeń mojego brata i Petera. Nie chciałam mieć kolejnych powodów do bezsensownych myśli. Naprawdę chciałam oderwać się od rzeczywistości.

Zamknęłam ostrożnie drzwi, z wahaniem przekręcając klucz w drzwiach. Po chwili, poczułam jak ramiona Jaspera mnie obejmują.

– Czym się tak zamartwiasz?

I co mu miałam odpowiedzieć? A raczej, co wolałby usłyszeć? Zacisnęłam usta w bezsilności, przymykając oczy. Potrzebowałam czasu, aby wszystko uporządkować. Zdawałam sobie sprawę z faktu, że wcale go nie miałam i jedynie brnęłam w plątaninę kłamstw.

– Risso?

Powoli obróciłam się, delikatnie obejmując dłońmi twarz Jaspera. Czułam chłód i drżenie mojego ciała. Bałam się otworzyć oczy i spojrzeć na blondyna, więc pocałowałam go. Wokół nas panowała idealna cisza, która bardziej denerwowała niż wprowadzała w dobry, ujmujący nastrój. Całowałam Jaspera w panice, przejmując całkowicie inicjatywę. Bałam się. Czułam się tak bardzo przerażona tą chorą rzeczywistością, w której przyszło mi żyć, że pragnęłam tylko poczuć się częścią jedynej osoby na świecie, która była w stanie odsunąć ode mnie wszystko choćby na kilka dłuższych chwil. Wbrew moim oczekiwaniom, blondyn tulił mnie do siebie bez jakiegokolwiek zaangażowania. Wystraszona, odsunęłam od niego twarz i z zaskoczeniem spojrzałam na niego.

– Jazz – szepnęłam ledwo dosłyszalnie. Nie zareagował, wpatrując się we mnie z dziwnym wyrazem twarzy. – Jazz?

– Słucham?

Zamrugałam powiekami, nie wiedząc, o co może mu chodzić.

– Zrobiłam coś nie tak?

Prychnął, zaciskając powoli pięści na moich plecach.

– Jesteś kłębkiem tylu emocji, że nie jestem w stanie się w nich odnaleźć. – Westchnął ciężko. – Od miesiąca, próbuję rozgryźć o co może w nich chodzić, ale nie potrafię. Risso, co się dzieje?

– Nie możesz mnie po prostu całować? – zapytałam, załamującym się głosem, bliska płaczu. – Jazz, proszę. – Znowu nie zareagował, więc zjechałam dłońmi z jego twarzy na kołnierz płaszcza. Uczepiłam się go palcami. – Chcę...

– Nie. Nie tego chcesz. – Złapał mnie za dłonie, po czym próbował oderwać je od swojego płaszcza. Próbowałam się z nim szamotać, ale to nic nie dało. Spojrzał na mnie zimno. – Co się dzieje, do cholery?

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz