Rozdział 10

1.1K 55 3
                                    

Piątkowy ranek zaczął się fatalnie. Nie potrafiłam wstać, chociaż budzik wrzeszczał wniebogłosy. Nie miałam siły, żeby go wyłączyć. Schowałam głowę pod poduszkę i z niecierpliwością czekałam, aż ktoś wtargnie do pokoju i wywlecze mnie z łóżka. Nie musiałam nawet długo czekać, bo po krótkiej chwili do drzwi zaczął się dobijać mój brat.

– Risso, wstałaś już?

Gdy nie uzyskał odpowiedzi, wparował do pokoju. Nie minęła minuta, a już zabrał się do ściągania ze mnie kołdry.

– Wstawaj! Wiesz, która godzina?

– Nie obchodzi mnie to – mruknęłam, przyciskając poduszkę do głowy.

– Na miłość boską, Risso, nie chciało ci się nawet wyłączyć tego przeklętego budzika?! – naskoczył na mnie, a potem nagle wokół nas zapanowała cisza, którą przerywały wrzaski Matta. – Wstajesz czy nie?!

– Zaraz.

– Nie zaraz, tylko teraz – powiedział stanowczo, a później brutalnie wyrwał mi poduszkę z rąk. Wściekła jak osa, usiadłam na łóżku i wbiłam w niego lodowate spojrzenie.

– Do jasnej cholery, Matt, czy ty się dobrze czujesz? – warknęłam. – Ty sobie chodzisz do szkoły kiedy chcesz, więc dlaczego, raz w życiu, nie mogę sobie zrobić wolnego?

– To może powiesz mi co się wczoraj wydarzyło na randce z Peterem, skoro dzisiaj nie masz ochoty go widzieć, ani z nim nie rozmawiać?

– Nic się nie wydarzyło – powiedziałam zgodnie z prawdą. – A w ogóle to nie jest twój interes. Zajmij się Jane.

– Nie musisz być taka złośliwa. Ani ja, ani Jane, nic złego ci nie zrobiliśmy. A jeśli Peter nawalił lub w jakikolwiek sposób cię skrzywdził...

– Daruj sobie – przerwałam mu brutalnie, wstając z łóżka. – Potrafię sobie radzić, więc przestań już grać takiego troskliwego braciszka.

– Marisso!

– No co? Matt, idź już sobie, bo chciałabym się ubrać i pójść do tej cholernej szkoły.

Mój brat westchnął głośno i wyszedł z pokoju, na koniec trzaskając drzwiami. Wywróciłam oczami i zabrałam się do codziennych, porannych czynności. Żeby nie rzucać się w szkole specjalnie w oczy, ubrałam rzeczy w ciemnych kolorach, stawiając na czarne spodnie i ciemnozieloną bluzkę. Z jednej z szuflad wyciągnęłam kuferek, a z niego pieniądze dla Petera. Spakowałam torbę i wyszłam z pokoju. Wolnym krokiem zeszłam po schodach i ignorując całkowicie brata, siedzącego w kuchni, wyszłam z domu. Dopiero gdy otworzyłam drzwi samochodu, zauważyłam na masce bukiet kwiatów.

Białe bzy.

Zaskoczona, ściągnęłam je z maski i wrzuciłam na tylne siedzenie. Po krótkiej chwili byłam już w drodze do szkoły. Jechałam dosyć późno do szkoły, więc naciskałam pedał gazu mocniej niż zazwyczaj. Do szkoły dotarłam dwie minuty przed dzwonkiem. Niespiesznie wygramoliłam się z auta, zabierając ze sobą kwiaty. W środku budynku korytarze były już prawie puste. Otworzyłam szafkę i wyciągnęłam z niej potrzebne książki, przy okazji wkładając bzy. Ledwo zamknęłam drzwiczki, a poczułam jak ktoś delikatnie łapie mnie za łokieć i odwraca. Przez cienki materiał bluzki czułam chłód. Nie miałam żadnych wątpliwości – to był Jasper.

Oparłam się plecami o szafkę i spojrzałam w jasne oczy. Jasper położył rękę obok mojej głowy i pochylił się do przodu.

– Wciąż o tobie myślę – wyszeptał i choć bardzo chciałam, nie doszukałam się kpiny w jego głosie.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz