Rozdział 57

467 28 30
                                    

Przeszukując szafę w poszukiwaniu odpowiedniej sukienki na bal z okazji Nowego Roku, zastanawiałam się nad słowami Jaspera. Nie rozumiałam, o co tak dokładnie mu chodziło. Niby moje bezpieczeństwo było najważniejsze, ale kryła się za tym zaborczość i zwyczajna zazdrość. Jakby jeszcze Jazz był człowiekiem... Był krwiożerczym wampirem i bał się, że jakiś worek z krwią zabierze mu dziewczynę sprzed nosa.

Totalny obłęd.

Kręcąc głową z niedowierzaniem, wyciągnęłam sukienkę, w której byłam na imprezie w domu Madisonów. Nie miałam ochoty zakładać jej po raz kolejny. Jasper nie byłby zadowolony, a Peter wręcz przeciwnie. Obiecałam, że będę grzeczna i nie sprowokuje nikogo, a tym bardziej czarnowłosego – ani tego wieczoru ani żadnego innego.

Ostatecznie postawiłam na czarną sukienkę z rozkloszowanym dołem, sięgającą do połowy ud, na dodatek bez jakiegokolwiek dekoltu, co miało ostatecznie uspokoić Jaspera. Zdecydowałam się jedynie na czarne szpilki. Miałam tylko jedną parę, a baleriny odebrałyby mi pewność siebie, której tak strasznie potrzebowałam. Nie musiałam grać kogoś kim nie byłam, ale czułam się zobowiązana do stwarzania pozorów.

Jak na złość, przypomniałam sobie o mojej dziwnej rodzinie. Rodzice, czyli ludzie, którzy mnie wychowali, żyli w przeświadczeniu, że nigdy nie dowiem się o ich mrocznej i skomplikowanej historii. Ani przez chwilę nie pomyśleli, że na świecie mogą istnieć istoty i ludzie, którzy doskonale pamiętają, co wydarzyło się ponad siedemnaście lat temu.

Westchnęłam ciężko, zamykając szafę trochę zbyt gwałtownie.

– Nie mogę myśleć o tym w nieskończoność – mruknęłam do siebie.


Stojąc w progu sali gimnastycznej tuż obok mojego brata, miałam lekkie deja vu. Wszystko wyglądało praktycznie tak samo, jak podczas balu z okazji Halloween. Zmieniono jedynie dekoracje i dodano więcej migających świateł. Efekt był całkiem niezły, dodając do tego wszystkiego samych ludzi, wyglądających inaczej niż zawsze. Bez jakiegokolwiek problemu odnalazłam policjantów wśród plątaniny ciał i tłumu. Ubrani po cywilnemu, wciąż wzbudzali niepokój i jednocześnie ciekawość. Sama byłam zaskoczona pomysłem Dyrektora, ale skoro ich zdaniem, tak było bezpieczniej...

Może dla nich samych.

Kątem oka zauważyłam Jacka zmierzającego w moim kierunku. Odgarnęłam nerwowym ruchem włosy na prawą stronę, przy okazji odwracając się do niego plecami. Nie chciałam z nim rozmawiać i wysłuchiwać kolejnej dziwnej teorii. Mogło być jedynie gorzej, bo z drugiej strony szedł Peter. Z rękami w kieszeniach wizytowych spodni oraz z podwiniętymi rękawami białej koszuli, wyglądał cudownie, ale wciąż wiele brakowało mu do Jaspera.

Tak bardzo chciałam, aby tak właśnie było!

Odwróciłam od niego wzrok, aby nie pomyślał sobie za dużo. Oglądnęłam się za siebie i zobaczyłam Jacka, który miał niezbyt zadowolony wyraz twarzy i wracał na swoje miejsce z zaciśniętymi pięściami. Gdy ponownie spojrzałam przed siebie, Peter stał już przede mną i przyglądał mi się z dziwnym uśmiechem.

– Niezły cyrk, prawda? – zapytał, wciąż się uśmiechając. Kiedy nie zareagowałam, dodał: – Prosto i szykownie, pięknie i olśniewająco. Potrafisz zwrócić na siebie uwagę.

– Nie taki był mój cel – mruknęłam, zakładając ręce na klatce piersiowej. – Poszukaj lepiej swojej partnerki i baw się dobrze.

Peter roześmiał się, wyciągając dłonie z kieszeni spodni. Przeczesał palcami włosy i przyjrzał mi się uważnie, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz