Rozdział 4

1.4K 68 20
                                    

Wtorek miał być zwykłym dniem, ale ostatnio nic z moim życiu nie było zwykłe ani normalne.

Kilka minut przed ósmą, moje auto stało już na szkolnym parkingu. Siedziałam w nim, ponieważ szukałam w torbie gumki do włosów. Głupie, nieprawdaż? Nie lubiłam chodzić do szkoły w rozpuszczonych włosach, w końcu nie byłam żadną Vanessą ani Mary Kate, żeby paradować po szkolnym korytarzu, co chwilę odrzucając włosy na plecy gestem zawodowej modelki. W końcu znalazłam jakąś gumkę. Splotłam nią szybko włosy w koński ogon. Przejrzałam się w lusterku. Poprawiłam kilka kosmyków, które nie pozwoliły się związać, po czym chwyciłam torbę i wysiadłam z samochodu.

– Cześć – usłyszałam tuż przy uchu. Ze strachu aż podskoczyłam. Gwałtownie się odwróciłam i stanęłam twarzą w twarz z Jasperem.

– Co ty tutaj robisz? – naskoczyłam na niego zezłoszczona.

– Idę do szkoły – wyjaśnił spokojnie. – Chciałbym ci przypomnieć, że jesteśmy na parkingu i każdy uczeń ma prawo tu być.

– Może i ma prawo na parkingu, ale nie przy moim samochodzie.

– Nie bój się, nie ukradnę ci autka. Zauważyłem, że długo w nim siedziałaś, więc postanowiłem przypomnieć, że za chwilę zadzwoni dzwonek.

– Nie podziękuję, a teraz byłabym naprawdę wdzięczna, gdybyś pozwolił mi przejść.

Jasper posłusznie odsunął się na bok, robiąc mi miejsce. Zawiesiłam torbę na ramieniu i ruszyłam przed siebie.

– Zastanawia mnie pewna rzecz. Dlaczego jesteś taka wredna i chamska? – zapytał blondyn, idąc obok mnie.

Zgrzytnęłam wściekła zębami, ale nic nie powiedziałam.

– Mógłbym chociaż wiedzieć, dlaczego się obraziłaś?

Zamknęłam na chwilę oczy i policzyłam spokojnie do dziesięciu, a gdy to nie pomogło, to starałam się nie myśleć o Jasperze, tylko o czymś zupełnie innym. Problem był w tym, że nic nie było na tyle godne uwagi, żeby przyćmić postać blondyna.

– O ile dobrze sobie przypominam, to nic złego nie powiedziałem.

W końcu nie wytrzymałam. Stanęłam i odwróciłam się w stronę Jaspera. Obrzuciłam go lodowatym spojrzeniem.

– Zostaw mnie w spokoju! – warknęłam.

– Jakoś nie potrafię, bo wiesz, strasznie lubię cię wkurzać.

Uśmiechnął się w taki sposób, że resztkami sił odwodziłam się od pomysłu zamordowania go.

– To pora, żebyś się czegoś nauczył. Ze mną się nie zadziera, rozumiesz? Nie zauważyłeś, że nikt ze mną nie rozmawia?

– Wczoraj widziałem jak rozmawiałaś z Jane i jej bratem, Peterem. – Uśmiechnął się triumfalnie.

Wzięłam głęboki wdech.

– Nie mam ochoty Z TOBĄ rozmawiać – powiedziałam dobitnie. – Zrozumiałeś?

– Powiem szczerze, że teraz również już nie mam ochoty z tobą rozmawiać. – powiedział, używając tego samego tonu co ja. Na koniec uśmiechnął się perfidnie.

– Dlaczego więc ze mną rozmawiasz?

– Bo widzisz, strasznie lubię cię wkurzać.

– Powtarzasz się, nie wiem czy zauważyłeś – rzuciłam drwiąco. – A teraz wybaczysz, ale pójdę SAMA do szkoły.

– Jak chcesz. – Wzruszył niedbale ramionami. – Do zobaczenia, słoneczko.

Słoneczko?!

Z wrażenia na chwilkę zapomniałam oddychać. Nikt nigdy nie odważył się mnie nazwać żadnym słoneczkiem, ani skarbem, ani kochaniem. Policzyłam znowu spokojnie do dziesięciu, po czym w końcu poszłam do szkoły. Nawet nie pamiętałam, kiedy znalazłam się w klasie. Usiadłam. Nie przywitałam się z Jane, tylko popatrzyłam w okno. Niełatwo było zauważyć, że obok mojego samochodu stoi zaparkowany śliczny czarny mustang. Byłam jednak na tyle otumaniona słoneczkiem, że nie potrafiłam się nawet wściec.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz