Rozdział 31

553 27 21
                                    

Ostatni tydzień minął tak, jakbym umarła. Czułam się nieżywa. Byłam niczym pusta lalka – niezdolna do okazywania jakichkolwiek uczuć. Na pogrzebie Thomasa się nie pojawiłam. Mój brat również. Rodzice uznali mnie chyba za psychiczną wariatkę, bo Matt nie odstępował mnie na krok, wciąż patrząc na mnie z litością i współczuciem. Było mi niedobrze, gdy to widziałam i czułam obrzydzenie również do samej siebie, bo wszystko było moją winą.

Przez tydzień nie pojawiłam się w miasteczku. Zresztą, wszyscy jego mieszkańcy patrzyliby na mnie tak samo i szeptali dokładnie to samo: „Cóż za biedactwo!". Ale ja nie byłam biedactwem, nawet nie czułam się nim. Byłam... sama nie wiem czym. Wewnętrzne poczucie winy nie pozwalało mi żyć, zresztą conocne koszmary również. Za każdym razem, gdy choć na chwilę zamknęłam oczy, widziałam bladą twarz Thomasa i jego ubrania umazane krwią. I moje ręce, całe we krwi. Wciąż w uszach słyszałam własne wrzaski i za każdym razem czułam milion nieprzyjemnych dreszczy pełzających po ciele.

Zamknęłam powoli oczy.

Tamtego nocy znalazł mnie Matt. Po chwili pojawił się również Peter i leśniczy. W trójkę próbowali mnie oderwać od Toma, ale uparcie próbowałam ich odtrącić. Na próżno. W końcu Peterowi udało się mnie uspokoić. Moja twarz była mokra od łez, ręce drżały mi ze strachu. W gardle czułam suchość, więc choćby nawet chciała, to już nie potrafiłam krzyczeć. W momencie, gdy usłyszałam szept leśniczego: „Chłopak nie żyje", zemdlałam.

Ocknęłam się dopiero w południe następnego dnia. Przez pierwsze kilka minut miałam wrażenie, jakbym przeżyła koszmar, ale tylko senny koszmar. Jednak wystarczyło spojrzeć na rodziców i Matta, którzy siedzieli przy mnie, aby się zorientować, że koszmar był brutalną rzeczywistością.

Znów krzyczałam i płakałam jednocześnie, przytrzymywana przez brata. Objął mnie mocno ramionami, nakazując spokój. Nie mogłam. Nie chciałam być spokojna. Thomas nie żył. Nie kochałam go – tego byłam pewna, ale czułam się winna. Gdyby nie podsłuchał mojej rozmowy telefonicznej... Gdybym...

Otworzyłam gwałtownie oczy.

Łzy już nie płynęły. Było mi tylko żal, że wszystko potoczyło się w taki a nie inny sposób. Było mi cholernie przykro, że to akurat Tom musiał zginąć. A najgorsze było to, że nikt – żaden lekarz – nie wiedział co tak naprawdę mu się przytrafiło. Ja wiedziałam... Widziałam w końcu tamtą mglistą postać. Widziałam... Nikomu o tym nie powiedziałam. Nie chciałam. Bałam się jednocześnie, co mogłoby się stać. Morderstwo? A nawet gdyby, to dlaczego? Tom nikomu nic nie zrobił.

Przez ostatnie dni zastanawiałam się nad tym wszystkim. Czułam, że muszę w końcu jakoś się ogarnąć i wyjść z pokoju.

Wstałam powoli z łóżka i podeszłam do okna. Słońce świeciło dość jasno. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Jakby Grovetown zapomniało co się stało. I chyba tak w istocie było. Thomas był obcym, przejezdnym. Podejrzewałam, że wszyscy o nim zapomnieli.


Siedziałam sama w kuchni. O dziwo, nawet Matt wciąż nie wychodził ze swojego pokoju, albo już pojechał do szkoły? Wątpiłam, aby zostawił mnie samą. Byłam w końcu bliska wariactwa.

Piłam herbatę, mając nadzieję, że żołądek w końcu upomni się o jedzenie. Bez skutku.

– Dzień dobry.

Podskoczyłam na krześle, słysząc znajomy głos. Obróciłam się na krześle.

– Pan jest...

– ... wujem Petera – dokończył, próbując się uśmiechnąć. – Drzwi były otwarte, więc pozwoliłem sobie wejść. Chyba nic się nie stało, prawda?

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz