Rozdział 19

992 35 36
                                    

Byłam w samym środku lasu – sama nie wiedziałam jak tam się znalazłam. Zaskoczona rozglądałam się wkoło, próbując znaleźć ścieżkę, która umożliwiłaby mi powrót do domu. Popatrzyłam odruchowo do góry, gdzie spomiędzy złowieszczo wyglądających koron drzew wyłaniał się księżyc, dość mocno odznaczający się na tle ciemnego nieba. Wokół mnie panowała idealna cisza, która bardziej przerażała niż uspokajała. Od dziecka mi wmawiano, że jak jest zbyt cicho to bardzo niedobrze. W Blois nigdy nie zapuściłam się sama do lasu, jakby podświadomie wiedząc, że czeka w nim coś złego, czyhającego na moje życie.

Niespodziewanie zerwał się gwałtowny wiatr, który wzbudził mój uśpiony niepokój. Rozejrzałam się dość nerwowo wokół siebie, ale nic nie zobaczyłam, oprócz cieni drzew łudząco podobnych do najmroczniejszych postaci z koszmarów. Chciałam krzyczeć, ale głos uwiązł mi w gardle. Pisnęłam, gdy usłyszałam za sobą odgłos łamanych gałęzi. Wystraszona powoli obejrzałam się za siebie, ale niczego nie zauważyłam.

Jeszcze.

Wytężyłam wzrok i aż odskoczyłam do tyłu, gdy z mroku spojrzała na mnie para jasnych oczu. Po raz kolejny usłyszałam odgłos łamanych gałęzi, więc znów obejrzałam się przez ramię i aż wrzasnęłam, widząc kolejną parę oczu, tym razem w odcieniu krwistej czerwieni.

To jednak nie był koniec.

Ku mojemu ogromnemu przerażeniu nagle księżyc przestał oświetlać miejsce, gdzie stałam i skierował swoje światło na pobliską niewielką polanę, na której odgrywała się scena, w której już kiedyś brałam udział.

Z mojego gardła nie umiał wyjść żaden dźwięk, oprócz cichego świstu przyspieszonego oddechu. „Coś" walczyło w bestią – przynajmniej takie było moje pierwsze wrażenie. Potrzebowałam krótkiej chwili, żeby się zorientować, że było zupełnie na odwrót. Bestia, a raczej niedźwiedź się bronił. Zamaszyście machał ogromnymi łapami próbując odepchnąć od siebie „to coś", które znikało i nagle pojawiało się w zupełnie innym miejscu. Musiałam kilka razy zamrugać, ale to nic nie dało. „To coś" się tak szybko poruszało, jakby było przepełnione nadludzką siłą.

Wiedziałam, że powinnam uciekać zamiast wpatrywać się w tę przedziwną i jednocześnie okropną scenę. Jednak byłam zbyt przerażona.

Nagle „to coś" chyba się zdenerwowało, ponieważ skoczyło na grzbiet niedźwiedzia i wessało mu się w szyję. Widok był obrzydliwy, a tym bardziej wtedy, kiedy nagle zwierzę zaczęło się słaniać na łapach, aż w końcu upadło na ściółkę.

Tym razem nie wycofałam się, tylko uparcie przyglądałam się temu przedziwnemu stworzeniu, które z taką łatwością poradziło sobie z niebezpiecznym zwierzęciem. Moje serce drgnęło, gdy zobaczyłam dobrze znaną twarz.

Jasne oczy o przenikliwym wyrazie oraz te blond włosy.

– Jazz? – szepnęłam przerażona, próbując wmówić sobie, że to tylko wymysł mojej wyobraźni. Nic więcej.

Mężczyzna uśmiechnął się drwiąco, po czym niespodziewanie znalazł się jeszcze bliżej mnie. Księżyc mocniej oświetlał jego twarz, co nie pozostawiało mi żadnych złudzeń.

To był on.

– Ale dlaczego? – spytałam\, łudząc się, że otrzymam jakąkolwiek odpowiedź.

Jasper nie odpowiedział, wciąż uśmiechając się drwiąco.

– Uciekaj! – krzyknął Thomas, nagle pojawiając się przed nim, po krótkiej chwili dołączyła się do niego Jane, potem moja mama i ojciec. Krzyczeli jednogłośnie, abym odeszła, zniknęła. Jednak nic z tego nie rozumiałam. – Uciekaj! – wrzasnęli głośniej, każąc mi się wycofać.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz