Rozdział 65

470 25 65
                                    

Minęły kolejne dwa długie i męczące tygodnie. Sytuacja w Macon powoli zaczęła się stabilizować. Telewizja oraz gazety przypisywały wszystko pracy FBI, ale doskonale wiedziałam, że nic nadzwyczajnego nie zrobili. Byłam tego pewna w stu procentach! Peter podzielał moje zdanie, ale nigdy nie dyskutował ze mną na temat jakichkolwiek morderstw. Może bał się demonów przeszłości, a może po prostu znalazła się kolejna sprawa, o której rzekomo nie miałam prawa wiedzieć. Wolałam jednak zostawić to wszystko w spokoju. Nie uśmiechało mi się zajmować jakimiś innymi rzeczami, podczas gdy mój chłopak rozpłynął się w powietrzu. Zaśmiałam się gorzko, bo przecież był wampirem. Nie mógł zapaść się pod ziemię. Musiał być gdziekolwiek. Na swoje nieszczęście nie znałam jego miejsca pobytu, co było dość frustrujące.

Kolejny piątek, który nic nie wnosił do mojego życia. Znów byłam sama, a obok Matthew i Peter, przeciwko całej szkole i szeptom. O tak, szeptali. Zrobili ze mnie porzuconą sierotkę. Vanessa była najokrutniejsza, jakby zapomniała, że istnieje coś takiego jak empatia. Wszystko wróciło do normy, bo nie tylko ona o tym zapomniała.

Zmierzałam do stołówki, żeby coś zjeść, a raczej zmusić się, aby wepchnąć coś na siłę do żołądka. Schudłam niby tylko trzy kilogramy, ale było to dość widoczne. I wcale nie zapowiadało się, że będzie lepiej, ponieważ komórka wciąż milczała.

Jednak tego feralnego dnia, nie myślałam o Jasperze i o tej dołującej tęsknocie. Prawie upadłam na podłogę, widząc Mary Kate rozmawiającą z moim bratem. Moje wnętrzności prawie eksplodowały, bo co ona sobie myślała? Chciała wskoczyć na miejsce Jane? Stać się wielką miłością Matta? Czy ona naprawdę myślała, że już wszystko jest w porządku i ludzie, a raczej ja i Matt, zapomnieli co im zrobiła?

Nie namyślając się zbyt długo, chciałam do nich podejść i powiedzieć kilka niemiłych słów tej idiotce, ale niespodziewanie pojawił się przede mną Peter.

No tak, obrońca uciśnionych. Nie, nie, nie miałam mu tego za złe. Byłam nawet w pewnym stopniu wdzięczna, bo sama zrobiłabym z siebie idiotkę, ale nawet on nie pozwalał mi popełniać własnych błędów. Frustrujące.

– To nie jest dobry pomysł – powiedział, krzywiąc się.

Pokiwałam głową, chociaż niekoniecznie się z nim zgadzałam. Założyłam ręce i spojrzałam na czarnowłosego z wyrzutem.

– Nie możesz za mną chodzić i odsuwać mnie od tego wszystkiego – rzuciłam urażona. – Matthew nie powinien z nią rozmawiać! Nie po tym wszystkim!

– Myślisz, że poleciałby do niej? Risso, bądź poważna.

– Nic nie rozumiesz! Knuła za naszymi plecami tylko po to, aby zbliżyć się do mojego brata. Zraniła tyle razy Jane... Jak możesz ją bronić? Tym bardziej, że...

Zamilkłam, będąc pod wpływem jego lodowatego spojrzenia.

– To jest przeszłość. Matt nie zwiąże się z nią. – Westchnął ciężko. – Nie utrudniaj. Jeszcze trochę czasu i wszystko wróci do normy. Będzie tak jak dawniej.

Popatrzyłam na niego z konsternacją. Był pewien tego, co mówił. Problem w tym, że ja już wiedziałam, że nic nigdy nie będzie takie samo i już nigdy nie będzie tak jak dawniej.

Czysta oczywistość.


Następnego dnia przyjechał Peter. Tak, przyjechał do mojego domu i mieliśmy zamiar spędzić wspólnie czas. Matthew miał w planach naprawę samochodu, więc zaszył się w garażu z toną jedzenia i coli. Byłam dość sceptycznie nastawiona, ale niech sobie robi co chce. Bycie sam na sam z Madisonem przestało mi w jakikolwiek sposób przeszkadzać. Od pamiętnej akcji w samochodzie, kiedy chciał mnie pocałować, trochę przystopował. Bardzo uważał, aby nie powiedzieć czegoś głupiego i unikał kontaktu fizycznego, czasami potrafił nawet na mnie nie patrzeć przez kilkadziesiąt minut.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz