Rozdział 58

465 24 23
                                    

Jak wygląda śmierć?

Czy umysł jest do samego końca świadomy beznadziejnego stanu, w jakim znajduje się ciało?

Kiedy ostatecznie się umiera?

Nie potrafiłam odpowiedzieć na żadne pytanie, bo czułam jedynie chłód powoli rozchodzący się po moim ciele. Gdzieś w oddali, jakby w zupełnie odległym miejscu, słyszałam huk fajerwerków i radosne okrzyki ludzi. A ja jedynie dryfowałam po wodzie, nie potrafiąc poruszyć żadną częścią ciała. Czułam się słaba i wykończona. Nie miałam ochoty żyć, ale coś wciąż utrzymywało mnie przy tym cholernym życiu. Jakby ktoś tam na górze chciał, abym jakimś cudem przeżyła.

W płucach, ustach, żołądku czułam wodę. Wszędzie wokół również otaczała mnie woda i po dość długim czasie, zaczęłam tracić przytomność na kilka sekund. Organizmowi brakowało tlenu, a ja nie miałam chęci i możliwości, obrócenia się na plecy.

Lód oblepiał moje ciało z każdej strony. Próbowałam jakimś cudem zaczerpnąć powietrza, ale z ust i nosa wylewała się woda, a ja krztusiłam się nią i nic nie mogłam na to poradzić.

W pewnym momencie ból i lód sprawiły, że ostatecznie straciłam przytomność.


Kolejny raz czułam w nozdrzach znajomy zapach. Nie musiałam otwierać oczu, aby wiedzieć, że znajduję się w szpitalu. Nie zarejestrowałam ludzkich głosów, a jedynie dziwne pikanie maszyn. Nie potrafiłam nawet otworzyć oczu, ani się poruszyć. Leżałam w łóżku, czując ból w przełyku, gardle, ustach oraz nosie. Mimo w miarę normalnej temperatury pokojowej, mi wciąż było zimno.

Zimno i śpiąco, więc znów zapadłam w sen.


Gdy ponownie się obudziłam, wokół mnie nie panowała cisza. I być może właśnie ten hałas zmusił mnie do powolnego otwarcia oczu i chwilowego mrugania, aby przystosować oczy do rażącego światła. Ledwo mogłam się przyjrzeć sufitowi, a wokół mnie wszystko ucichło. Słyszałam kilkanaście oddechów oraz pikanie sprzętów. Bardzo powoli zmusiłam się, aby rozejrzeć się wokół siebie.

Matthew siedział obok mnie z założonymi rękami i smutnym wzrokiem.

Jazz stał oparty o parapet również z założonymi rękami i wpatrywał się we mnie tak dziwnym wzrokiem, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam. Na dodatek tęczówki jego oczu wcale nie były jasne.

Keith siedział pochylony na krześle pod ścianą, z łokciami opartymi na kolanach i przypatrywał mi się z obojętnym wyrazem twarzy.

Peter stał oparty ramieniem o framugę drzwi do pokoju. Patrzył na mnie z wyrzutem i z taką nienawiścią, że moje serce zabiło mocniej.

Czułam suchość w gardle i chociaż chciałam im tyle rzeczy powiedzieć, to milczałam. Ze strachu, zmęczenia... czegokolwiek. Nie czułam się na siłach, aby rozpętać burzę, ale najwyraźniej Madison czuł w sobie wystarczająco wiele odwagi i nienawiści.

– Jesteś zadowolona? – warknął, zaciskając mocno zęby ze złości. – Jak bardzo jesteś z siebie dumna, do jasnej cholery?!

– Madison! – upomniał go Jasper. – Na pewno jej pomożesz, drąc się jak psychopatyczny idiota.

– Czyli dla ciebie to był zajebisty pomysł, ten kretyński skok z mostu?!

– Madison, upominam cię po raz ostatni.

Z trudem przełknęłam ślinę i kiedy już otwierałam usta, aby się odezwać, żadne słowo nie padło. Matthew bez słowa przystawił mi plastikowy kubek z wodą, abym mogła chociaż zamoczyć trochę usta i choć troszkę ugasić palące pragnienie. Kiedy odstawił praktycznie pusty kubek, zabrałam głos.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz